Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przeklinałem los, który na moje miejsce podsunął tego brutala w chwili, gdy moja droga kochanka przyszła do mnie z objawami najżywszej czułości, nie wiedząc, że ja wtenczas podkładałem szczapy w piecu alchemika. Więcej niż prawdopodobna niestałość Jaheli krwawiła mi serce i byłbym wolał, by mój mistrz zachował był więcej dyskrecji przed moim rywalem. Odważyłem się — z całym szacunkiem — zrobić mu zarzut z tego, że zdradził imię Jaheli. — Księże Coignard — rzekłem — czy nie było nieostrożnie dać te wskazówki temu gwałtownemu i rozpustnemu pankowi? Mój drogi mistrz zdawał się nie słyszeć słów moich. — Tabakierka moja otworzyła się w bójce tej nocy i tabaka zmieszana z winem w mojej kieszeni jest teraz tylko obrzydliwą papką. Nie chcę prosić Krytona, by mi utarł kilka liści tytoniu, tak twarz tego sędziego i sługi wydaje mi się zimna i surowa. Tym więcej cierpię nad tym, że zażywać nie mogę, bo nos swędzi mnie wskutek uderzenia otrzymanego tej nocy, i jak widzisz, znudzony jestem natręctwem tego petenta, któremu nie mam co dać. Ale trzeba ze spokojem ducha znieść tę przykrość, czekając, aż pan d'Anquetil użyczy mi szczypty ze swojej tabakierki. Lecz, synu mój, wracam do tego szlachcica. Powiedział mi najwyraźniej: »Kocham tę dziewczynę i oświadczam ci, księże, że zabieram ją z nami w drogę. Żebym miał tu czekać tydzień, miesiąc, sześć miesięcy i więcej, bez niej nie pojadę.« Tłumaczyłem mu, jakie niebezpieczeństwo najmniejsza zwłoka sprowadzić może, ale odrzekł mi, że mu to obojętne, ile że niebezpieczeństwo jest dla nas wielkie, a dla niego zaś bardzo małe. »Tobie, księże kochany, i Rożenkowi grozi stryczek, ja zaś najwyżej pójdę do Bastylii, gdzie będę miał karty i dziewczyny i skąd moja rodzina wydobędzie mnie niebawem. Mój ojciec skłoni do zajęcia się mym losem jaką księżnę lub tancerkę, a matka, choć stała się dewotką, dla mego dobra potrafi przypomnieć się pamięci dwóch lub trzech książąt krwi, których w swoim czasie darzyła względami. Tak więc rzecz skończona; jadę z Jahelą albo nie jadę wcale. Wolno ci, księże dobrodzieju, nająć dyliżans dla siebie z twym Rożenkiem«. Okrutnik wiedział dobrze, mój synu, że nie mamy na to środków. Starałem się go odwieść od tego postanowienia, nalegałem, przekonywałem, przemawiałem z namaszczeniem, a nawet karcąco. Wszystko na próżno. Darmo szafowałem wymową, która na ambonie dobrej parafii dałaby mi zaszczyty i pieniądze. Niestety, synu mój, powiedziane jest, że żadna z mych czynności nie przyniesie owoców soczystych na tej ziemi, i dla mnie to pisał kaznodzieja: Quid babet amplius homo de universo labore suo, quo laborat sub sole? Mój dyskurs nie tylko nie przekonał, ale jeszcze utwierdził w uporze tego szlachcica. Wyznam ci, że powiedział mi, iż muszę mu pomóc w osiągnięciu jego życzeń, i polecił mi skłonić Jahelę, by dała się porwać — w zamian za wyprawę z holenderskiego płótna, za srebra, klejnoty i przyzwoitą rentę. — Ach, panie — zawołałem — cóż to za czelność ze strony pana d'Anquetil! Jak sądzisz, przyjmież Jahela tę propozycję, gdy się o niej dowie? — Mój synu — odpowiedział — wie już o niej i zdaje się, że się zgodzi. — W takim razie — zawołałem żywo — trzeba uprzedzić Mozaidesa. — Mozaides — odrzekł mój mistrz — aż nadto jest uprzedzony; słyszałeś przecie przed chwilą ostatnie wybuchy jego gniewu. — Jak to, drogi panie — rzekłem czule — uprzedziłeś tego Żyda o hańbie, która grozi jego rodzinie? Dobrze uczyniłeś! Pozwól, bym cię uściskał. Ale w takim razie ten gniew Mozaidesa wymierzony był przeciw panu d'Anquetil, a nie przeciw tobie? — Mój synu — odrzekł ksiądz z szlachetną godnością — naturalna wyrozumiałość dla słabości ludzkich, usłużna łagodność, niebaczna, zbytnia dobroć serca często każe ludziom popełniać czyny nierozważne i wystawia ich na surowe sądy ludzkie. Nie skrywam ci, Rożenku, że ja oto uległem prośbom młodego szlachcica i obiecałem mu udać się do Jaheli i namówić ją, by dała się porwać. — Niestety — zawołałem — i dotrzymałeś tej niebacznej obietnicy! Nie mogę wyrazić, jak mnie ten postępek boli i smuci. — Rożenku — surowo rzekł mój mistrz — mówisz jak faryzeusz. Pewien moralista, równie miły jak surowy, powiedział: »Zwróćcie oczy na siebie samych, a strzeżcie się sądzić czyny cudze. Sądzić innych — próżna to praca, bo mylić się można często i grzeszyć łatwo; siebie samych zaś badać i sądzić — rzecz zawsze owocna.« Powiedziane jest: »Nie będziecie lękać się sądów ludzkich«, a święty Paweł apostoł rzekł: »Nie dbam o zdanie sędziów ludzkich.« Przytaczam ci te najpiękniejsze maksymy moralności, by cię pouczyć, Rożenku, i przywieść znów do kornej i cichej skromności, tak dla ciebie stosownej. Nie czynię tego po to, by siebie uniewinnić. Niestety bowiem liczne nieprawości moje tłoczą mnie i gnębią. Trudno jest nie osunąć się w grzech, a więc słuszne nie wpadać w rozpacz na każdym kroku, który czynimy na tym świecie, gdzie każdy czyn ma swój udział zarówno w klątwie pierworodnej, jak i w odkupieniu dokonanym przez krew Syna Bożego. Nie chcę upiększać swej winy i przyznaję, że misja, której się podjąłem na usilne prośby pana d'Anquetil, wiąże się z upadkiem Ewy, jest, że tak powiem, jedną z jego niezliczonych konsekwencji; natomiast uczucie smutku i pokory, jakim jestem teraz przejęty, czerpię z pragnienia i nadziei wiecznego zbawienia mej duszy. Powinieneś pamiętać zawsze, że ludzie ważą się nieustannie między potępieniem i odkupieniem, i w tej chwili oto jestem na dobrym końcu tej wagi, gdy dziś rano byłem po złej stronie. Wiedz zatem, że przeszedłszy ścieżkę mandragor, skąd widać dobrze dom Mozaidesa, ukryłem się w tarninie czekając ukazania się Jaheli w oknie. Ujrzałem ją niebawem; wtedy, synu mój, wynurzyłem się z krzaków i gestami dałem jej znać, by zeszła do mnie. Uczyniła to w chwili, gdy, jak sądziła, udało jej się zmylić czujność swego starego wuja-dozorcy. Po cichu opowiedziałem jej w krzaku przygody tej nocy, o których nie wiedziała jeszcze, powiedziałem, jakie zamiary względem niej ma ten zapalczywy szlachcic, i przedstawiłem jej, że zarówno w interesie własnym jak i dla mego i twego ratunku, Rożenku, trzeba, by zapewniła pomyślność naszej ucieczki i przystała na porwanie. Błysnąłem przed nią obietnicami pana d'Anquetil. »Jeśli zgodzisz się pojechać z nim dziś wieczór — rzekłem — dostaniesz dobrą, pewną rentę, wyprawę bogatszą niż wyprawa tancerki opery lub ksieni opactwa Panthémont i piękne srebra« — »Bierze mnie za gamratkę, którą kupić można; to bezczelnik