Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- No dobrze. Kiedy gazety zawiodły, działając pod wpływem 274 impulsu, postanowiłam poszukać informacji w domach spokojnej starości. Według Hayley Mallins jej mąż przyjechał tutaj pozałatwiać sprawy majątkowe matki. Doszłam więc do wniosku, że musiała to być pani w bardzo zaawansowanym wieku, w dodatku prawdopodobnie samotna, skoro nikt nie zamieścił w gazetach jej klepsydry. Uznałam, że mogła mieszkać w jakimś domu spokojnej starości albo na osiedlu dla ludzi starych. Tak czy inaczej postanowiłam spróbować i zaczęłam dzwonić. Po kolei, od „A". No nie, prawdę mówiąc, pierwsze było „B", bo dyrekcja „Bayview" zamieściła dużą reklamę, ale potem wróciłam do „A" i dzwoniłam po kolei, póki nie dotarłam do „K". Ściślej mówiąc, do „Kensing-ton Gardens". Dzięki Bogu nie musiałam powtarzać swoich pytań w tysiącach „Złotych Jesieni", które zamykały listę. I wiesz co? W „Kensington Gardens" powiedziano mi, że w ostatnich dwóch latach mieszkała u nich kobieta o nazwisku Rosę Tureck. Jej jedyny syn Rodney mieszkał w Anglii. Mieli się z nim skontaktować w razie jej śmierci . Rodney Tureck alias Turk alias. . . - John Mallins - stwierdza Ben. Błysk w jego oku zdradza, że spokojny ton głosu to tylko pozory. - Na to wygląda. Ben wstaje, obchodzi biurko, wyjmuje filiżankę z rąk Amandy i kierując się do wyjścia, stawia resztki kawy na biurku sekretarki. - Musimy porozmawiać z twoją matką. Pół godziny później podjeżdżają na parking Metro West De-tention Center. - Uważaj - ostrzega Ben, gdy Amanda otwiera drzwi samochodu. To jego pierwsze słowo od chwili, kiedy wsiadł do wozu i zapiął pasy. - Jest ślisko - przypomina. Dziewczyna reaguje przesadnym ziewnięciem, jakby chciała mu powiedzieć, że jeszcze nie do końca przebudziła się z drzemki, którą udawała przez całą drogę. 275 Tak było łatwiej. Nie musieli tracić energii na prowadzenie błahej rozmowy albo - co gorsza - na powrót do nieszczęsnych wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Dlatego po prostu zamknęła oczy i udała, że śpi. Posunęła się nawet tak daleko, że po cichutku pochrapywała, jednocześnie próbując nie wyobrażać sobie, co się działo po jej wyjściu w mieszkaniu Bena. Idąc przez parking, Amanda udaje również, że nie dostrzega wyciągniętej pomocnej dłoni Bena. Podają swoje dane wartownikowi, który długo ogląda ich prawa jazdy, by w końcu pozwolić im złożyć podpisy. Potem następuje dobrze już znana procedura, to znaczy detektor metalu oraz przeszukiwanie torebki i aktówki. Po pokonaniu długiego, dusznego korytarza wchodzą do maleńkiej salki, która nie ma żadnych okien i służy jako miejsce spotkań więźniów z adwokatami. - Dobrze się czujesz? - pyta Ben tak samo jak poprzednio. Dlaczego wciąż mnie o to pyta? - zastanawia się Amanda z rozdrażnieniem. Czy wyglądam na chorą? Czy chciałby, żebym w jego obecności trzęsła się jak galareta? - Dobrze. Zdejmuje kurtkę, rzuca ją na oparcie jednego z krzeseł i zaczyna chodzić tam i z powrotem. Co się z nią dzieje? - Dlaczego pytasz? - O co? - Dlaczego wciąż mnie pytasz, czy dobrze się czuję? Ben jest wyraźnie zaskoczony jej pytaniem. - Bez powodu. - Bez powodu? Mężczyzna kręci głową. - Postaraj się nie dążyć do konfrontacji - mówi. - Uważasz, że dążę do konfrontacji? - Nie w stosunku do mnie. - O czym ty mówisz? - Chodzi mi o to, żebyś nie dążyła do konfrontacji ze swoją matką. - Nie mam takiego zamiaru. - To dobrze. - Dlaczego mówisz takie rzeczy! - Amando... - Mówię poważnie, Benie. Dlaczego zakładasz, że będę dążyła do konfrontacji? - Uważam, że to zbędne. - Dlaczego więc to mówisz? - Bo wyczuwam, że jesteś trochę zdenerwowana - przyznaje po chwili. - Wyczuwasz, że jestem trochę zdenerwowana? - Czyżbym się mylił? - Może? - Dobrze. Mylę się. Przepraszam. Mój błąd. - Co się z tobą dzieje? - Sądzę, że po prostu zachowuję się jak adwokat. - Zachowujesz się jak dupek. Ben krzywi się, jakby oberwał policzek. - W porządku. Jak sądzisz, czy możemy już przestać? - Co mamy przestać? - To, co, do diabła, właśnie robimy. - To ty zacząłeś. - Świetnie. W takim razie kończę. - Świetnie. - Dobrze. - Dobrze. Patrzą na siebie z przeciwnych krańców salki. - Co się właściwie stało? - pyta Ben