Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tracy miał dziwne uczucie, że oto stanął na skraju tajemnicy — i to w jakiś sposób ważnej. Tyle, że nie potrafił jej rozgryźć. Do diabła z tym wszystkim. Gwinn miał fioła, a książka nic nie znaczyła. Albo… Robiło się chłodno. Tracy skrzywił się, rzucił tomik na siedzenie i zapalił silnik. Jedyną niewyjaśnioną kwestią było jego nazwisko na okładce. Poprzednio widniało tam nazwisko Gwinna… ale czy naprawdę? Przemyślawszy całą sprawę, nie był tego całkiem pewien. A ten brak pewności uspokajał. Wycofał wóz, wykręcił i ruszył wzdłuż kanionu odbijając na Laurel, do głównej szosy. Jak zwykle był duży ruch, gdyż trasa ta stanowiła skrót pomiędzy Hollywood a Doliną. Wypadek nie był zupełnie niespodziewany. Po lewej stronie szosy biegł rów, z prawej rosło drzewo. Reflektory wyłuskały z mroku coś, co w tym drzewie absolutnie nie było normalne. Po raz drugi Tracy dostrzegł szarą, pomarszczoną, krzywą twarz wiedźmy, rozwarte w uśmiechu bezzębne usta, niekształtną głowę poruszającą się jakby w geście powitania. Był pewny, że widział wplątaną jakoś w pień i gałęzie monstrualną figurę kobiety. Drzewo nabrało ludzkich kształtów. Skręciło się, rozciągnęło i przygarbiło szerokie ramiona, a potem kołysząc się, pochyliło ku drodze. Runęło. Tracy wstrzymał oddech i wcisnął akcelerator, równocześnie skręcając w lewo. Zimny silnik zakaszlał z wyrzutem, nie dając dodatkowej mocy. I to był pech. Drzewo zwaliło się, gruby konar zdawał się sam wpychać pod koła. Z nieprzyjemnym hukiem strzeliły opony. Będąca skutkiem bezpośredniego zagrożenia, zatykająca dech słabość sparaliżowała reportera, a jego coupe przetoczył się przez pobocze, przewrócił na dach i koziołkując ześliznął w dół, aż znieruchomiał na boku. Tracy’emu dudniło w głowie, jakby znalazł się wewnątrz dzwonu, przeszywały go ostre rozbłyski bólu. Utknął, zablokowany kołem kierownicy, która szczęśliwie nie pękła. Uniknął przynajmniej nabicia na wał. Po omacku sięgnął do stacyjki, by wyłączyć zapłon, ale iskierka ognia powiedziała mu, że już za późno. Wóz stał w płomieniach. Tracy z wysiłkiem próbował się wyprostować. Hartowane szyby nie rozbiły się, sięgnął więc nad głowę, do drzwi. Były zablokowane. Widział gwiazdy i przesłaniający je częściowo słup dymu. Czerwony poblask był coraz silniejszy. Kiedy ogień dotrze do zbiornika z benzyną… Z daleka dobiegały go krzyki: to nadchodziła pomoc, lecz pewnie nie zdąży na czas. Z cichym jękiem ponownie naparł na drzwi. Nie mógł ich ruszyć. Gdyby udało mu się wybić szybę… Rozejrzał się za czymś ciężkim, lecz nie zauważył niczego. Skrytka w desce rozdzielczej zaklinowała się, a w niewygodnej pozycji nie potrafił zdjąć buta. Coraz wyraźniej czuł ostry zapach benzyny. Coś ostrego wbijało mu się w bok. Sięgnął ręką, mając nadzieję, że może uda mu się oderwać jakiś kawałek metalu. Stwierdził, że trzyma w ręku książkę. Biały owal lśnił, a w jego wnętrzu czerniały dwie arabskie cyfry: 25 Instynkt samozachowawczy wyostrzył jego zmysły. Pamięć podsunęła wspomnienie tego, co przeczytał na 25 stronie książki. Tajemnica wyjaśniła się nagle. „Spróbuj przez przednią szybę”. Tracy pchnął dłonią szklaną płytę i szyba wypadła. Poczuł podmuch chłodnego powietrza na spoconej twarzy. Trzask płomieni stał się głośniejszy. Mocno ściskając książkę, wydostał się przez otwór, zdzierając skórę z goleni. Potem dysząc, biegł rowem, póki nie znikł z tyłu czerwony blask ognia. Usłyszał potężny huk, świadczący o eksplozji zbiornika. Wtedy poczuł, że opuszczają go siły. Usiadł i spojrzał na książkę — była teraz tylko cieniem ledwie widocznym w słabym świetle księżyca. — O Boże! — powiedział. Po chwili włożył książkę do kieszeni swego podartego płaszcza i wyszedł na drogę. Na poboczu stały zaparkowane samochody, pełno było ludzi z latarkami. Tracy powoli ruszył w ich stronę. Odczuwał irytację na myśl o zbliżającej się scenie. Jedyne, czego teraz pragnął, to możliwość zbadania książki gdzieś na osobności. Przekroczył już miejsce, do którego sięgał jego sceptycyzm. Co prawda widział już na tyle dużo rzeczy niezwykłych, by pozbyć się łatwowierności. Cała ta historia mogła być zwykłym przypadkiem, nie sądził jednak, by tak było. Nastąpiło, jak zwykle przy takich okazjach, zamieszanie, wypytywania, głośne bezcelowe rozmowy i zapewnienia ze strony Tracy’ego, że nie jest ranny. W końcu w towarzystwie policjanta poszedł do pobliskiego domu i zadzwonił do swojej firmy ubezpieczeniowej. Tymczasem wezwano taksówkę. Tracy polecił kierowcy zatrzymać się przy pewnym zacisznym barze, gdzie wypił kilka kieliszków whisky, zanim dotknął spoczywającej w kieszeni książki. Wolał nie oglądać jej tutaj. Zresztą światło nie było zbyt dobre — być może zgodnie z zasadą, że człowiek nie wygląda najlepiej, kiedy jest spięty. Odzyskawszy siły, świadom narastającego w nim podniecenia, Tracy dotarł w końcu do swojego mieszkania w Wildshire. Zamknął za sobą drzwi i zapalił światło. Przez chwilę po prostu stał nieruchomo i rozglądał się. Potem podszedł do kanapy, zapalił lampkę i wyjął książkę z kieszeni. Biały dysk był pusty. Na matowej brązowej oprawie lśniło wytłoczone złotymi literami jego nazwisko. Otworzył na stronie 25. Było tam napisane: „Spróbuj przez przednią szybę”. Tracy zamknął książkę i otworzył ją na wyklejce, która była czysta. Następna strona okazała się bardziej interesująca. Znów rzuciło mu się w oczy wypisane znajomym charakterem jego nazwisko. „Drogi panie Tracy. Odkrył pan już, być może, niezwykłe własności grimoire’u. Jego możliwości są ograniczone, a każdy właściciel ma prawo skorzystać ze wskazówek zawartych na dziesięciu stronach. Proszę używać ich oszczędnie. Pozdrowienia od autora.” Tajemnicze, lecz wymowne. Tracy spróbował znaleźć w słowniku grimoire, ale nie było takiego słowa. Niezbyt dokładnie przypominał sobie, że oznaczało ono magiczną księgę, zbiór zaklęć. Zamyślony jeszcze raz przerzucił kartki. Zaklęcia? Raczej rady. Bez wątpienia rada dotycząca przedniej szyby jego coupe nadeszła w samą porę. Tracy uśmiechnął się krzywo. Przynajmniej jedną korzyść odniósł z wypadku — zapomniał o morderstwie. A może nie powinien. Jeśli policja zacznie coś podejrzewać… Ale niby dlaczego? Jego obecność w Laurel Canyon łatwo da się wytłumaczyć, była to w końcu uczęszczana droga