Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Otwieram drzwi; nie ma nikogo. Siadam przy oknie, na krześle z kwiecistym obiciem, i wyjmuję książkę z walizki. Jest to powieść Colette o Paryżu. Rozdział 2 Alice Podchodzi do mnie pani zbierająca opłaty za krzesła, więc wyjmuję z torebki czterdzieści centymów. Zatrzymuje się przy mnie i pokazuje na bloczek z papierowymi biletami. To musi być parszywe zajęcie, ona jednak zawsze uprzejmie prosi o pieniądze. Chodzi od krzesła do krzesła wokół basenu; cza- sem ludzie po prostu wstają i odchodzą, jakby jej nie widzieli. Dzisiaj zajęłam jedno z krzesełek średniej ceny, z poręcza- mi. Kobieta daje mi bilet, a ja wkładam go do wiaderka Aaro- na. Mały lubi bawić się w konduktora i dziurkować bilety. W tej chwili Aaron stoi po przeciwnej stronie basenu i cze- ka na swoją łódkę. Wynajęcie ich kosztuje franka za godzinę, ale to świetna zabawa. Wyjmuję z torebki książkę z Alliance Francaise; niebieska okładka prawie odpadła. Zajęcia na mo- im nowym kursie zaczynają się o ósmej trzydzieści i trwają do dziesiątej trzydzieści, a Ben powiedział, że zajmie się Aaro- nem rankami, kiedy będę na kursie. To pora dnia, kiedy świa- tło jest najlepsze; ale tylko o tej porze były jeszcze wolne miej- sca. Aaron biegnie zdyszany w moją stronę. - Mamusiu, mamusiu, mamusiu! - Tak, słucham. O co chodzi, tylko nie krzycz, proszę. - Mamusiu, znalazłem chłopczyka, który mówi po amery- kańsku. Biegnie z powrotem. Zamykam książkę i obserwuję, jak obiega „basin", chwyta za rękę jakiegoś małego chłopca w zie- lonej bluzie, z piłką baseballową w ręku. Chłopiec próbuje dotrzymać kroku Aaronowi, a kiedy stają przede mną, cofa się nieco i kładzie kciuk do ust. 15 - Cześć, jak masz na imię? - Mark. Wyrywa dłoń z uścisku Aarona; wygląda na jakieś cztery lata, chyba jest trochę młodszy od Aarona. - Czy jest z tobą mama? Rozglądam się, by sprawdzić, czy ktoś nam się przygląda. Chłopczyk patrzy do tyłu, a potem w kierunku wózka z kucy- kiem; widzę młodą kobietę z niemowlęciem w spacerówce, któ- ra patrzy niespokojnie. Zbieram torebkę, plastikową torbę z zabawkami, wiaderko z piłką podaję Aaronowi. Potem biorę go za rękę i ruszam w tamtą stronę. Kobieta dostrzega nas, gdy jesteśmy jakieś dziesięć kroków od niej. Jest szczupła i ładna, włosy w odcieniu ciemniejszym od kasztanowego ma zaczesane do tyłu. Zbladła, jakby się przestraszyła, ale uśmiecha się do mnie. Jej synek podbiega i wtula się w jej spódnicę. - Cześć, mam nadzieję, że nie martwiłaś się o Marka - za- gajam rozmowę. - To mój synek go porwał. Aaron ma tak nie- wiele okazji pobawić się z kimś, kto mówi po angielsku, że po prostu przytłacza wszystkich. Ponownie się uśmiecha i zerka przez ramię. Niemowlę bawi się gumową zabawką na półeczce wózka. - Och, nic nie szkodzi. Mark jest taki dziki, ponieważ jeste- śmy w Paryżu dopiero drugi dzień. Podchodzi do mnie i przysuwa puste krzesło. Ma duże dło- nie jak na taką szczupłą dziewczynę. - Usiądź, proszę. Pochyla się i podnosi z ziemi zabawkę. Siadamy obie. Chłop- cy wrócili biegiem nad „basin" i teraz Aaron wychyla się, by wyciągnąć łódkę. — Nie boisz się, że wpadną? Przez całe popołudnie strasznie się niepokoiłam i próbowałam trzymać Marka z daleka od wody. — Och, nie, tam nie jest głęboko, a poza tym przez te siedem miesięcy nie widziałam, żeby ktokolwiek wpadł do wody. Fran- cuzi nie pozwoliliby, żeby stało się coś takiego. Uśmiecha się: zmęczony uśmiech okolony cienkimi ustami. Ma ładne zęby. 16 - Tutaj wszystkie dzieci są tak wystrojone. Jak matkom udaje się utrzymać je w czystości? Mark wygląda jak sierota. Patrzy prosto na mnie. W jej łagodnym spojrzeniu widać lekkie zmartwienie. - Wiem, jak się czujesz. Przeżywałam podobne męki na po- czątku naszego pobytu tutaj. Ben śmiał się ze mnie, ale ja czułam się zupełnie nie na miejscu, nawet wtedy, gdy rano odprowadzałam Aarona do szkoły. - Wciąż nie wiem, jak to robią Francuzki, ale już przesta- łam z nimi rywalizować. Trzeba po prostu pogodzić się z my- ślą, że istnieją pewne różnice kulturowe, i żyć z tym. Kładę na wózku małego gumowego słonia, którego niemow- lę zrzuciło na ziemię. - Czy to chłopczyk? - Tak, jeszcze jeden. Ociera mokrą bródkę niemowlaka ślimakiem zawiązanym wokół jego szyi. - Ile ma? - Wczoraj skończył osiem miesięcy. - Ojej, duży jak na swój wiek. Wyciągam palec, a niemowlę chwyta go i próbuje włożyć sobie do ust. - Dzielna jesteś, skoro zdecydowałaś się na podróż z takim maleństwem. Myślałam, że ja robię nie wiadomo co, przy- jeżdżając tutaj z Aaronem, kiedy miał zaledwie trzy lata. Czy twój mąż jest w wojsku? - Och, nie, mój mąż jest malarzem. Jesteśmy tutaj na rocz- nym stypendium z Uniwersytetu Marylandu. Uczy tam. - Naprawdę? Mój mąż też jest malarzem. W Filadelfii mie- liśmy galerię. Jak nazywa się twój mąż, może znam jego prace? - Och, Clyde przede wszystkim uczy. Do tej pory miał tylko jedną wystawę, w uniwersyteckiej galerii. Czuję, że jest zażenowana. - Dlatego przyjechaliśmy tutaj. Chce się skupić na malar- stwie, nazywa się Clyde Dudley. A ja jestem Nina. - Ja jestem Alice, a mój mąż to Ben Stein. - Ben Stein, naprawdę? - Odchyla się do tyłu z wyrazem 17 przyjemnego zdziwienia na twarzy. - To mogło się zdarzyć tyl- ko w Paryżu. Poczekaj, aż powiem Clyde'owi. W zeszłym roku redagował dla University Press broszurę poświęconą współ- czesnym malarzom i był w niej twój mąż. Próbował nawet namówić członków rady, żeby kupili jeden z jego obrazów do stałej ekspozycji, ale nie chcieli. Sądziłam, że Ben Stein jest o wiele starszy, że to ktoś taki jak Picasso. Wiesz, o co mi chodzi. - Jej twarz pokrywa się rumieńcem. - Wiem. Pewien mężczyzna, który kupił obraz Bena, my- ślał, że on nie żyje; chyba był rozczarowany. A Ben ma dopiero czterdzieści siedem lat, ale maluje od trzydziestu. W wieku dziewiętnastu lat miał swoją pierwszą wystawę. Jestem jego drugą żoną
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Ś Diaspar zamieszkiwane jest wciąż przez tych samych ludzi, chociaż w miarę, jak jedni wracają do Sali Tworzenia, a inni z niej wychodzą, skład aktualnej populacji Diaspar ulega...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Dość szybko zorientowałem się w omyłce, mimo to ukończyłem ten wydział, z pewnym wysiłkiem woli co prawda, gdyż myśl uciekała mi wciąż w inne strony...
- Minutę później wciąż jeszcze strzelała – w jej zaklętym kołczanie nigdy nie kończyły się pociski – kiedy podeszła do niej Guenhwyvar i otarła się o nią...
- Cztery dni później był już w Petersburgu u Modesta wciąż przeżywając rozterkę, czy szukać domu w mieście - "muszę się przyznać, że odczuwam potrzebę posiadania...
- Patrzyli zazdrośnie na ich łatwą śmierć, ponieważ ich włócznie były wciąż spragnione krwi, a oni sami opętani jeszcze szaleństwem...
- Uczniowie wciąż jeszcze me podejrzewali Judasza, widzieli jednak ze Chrystus był bardzo głęboko poruszony...
- Z tym włączeniem się do czynnej walki wciąż wynikały komplikacje, nietrudne zresztą do rozszyfrowania...
- Sami widzicie, że mam obsesję na punkcie Teda… A czemu nie? Wciąż staram się go rozgryźć...
- Wciąż na nowo zaczynał cytować wielkim głosem wyjątki ze swego raportu...