Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

O wiele lepiej uświadamiał sobie, że otrzymuje właśnie w głowe serię rozkołysanych, potężnych grzmotnięć, które wiązały się z silnym poczuciem winy. Nie było to zwykłe, podobne do cichej muzyczki w domu poczucie winy wypływające z samego faktu przeżycia aż do tak zaawansowanego stadium dwudziestego wieku, z którym Dirk na ogół radził sobie znakomicie. Było to prawdziwie palące poczucie, że "ta akurat potworność zdarzyła się z mojej akurat potwornej winy". Wszystkie przyjęte w takich razach posunięcia nie zdołały zepchnąć go z toru, po którym poruszało się gigantycznych rozmiarów wahadło. Łup - uderzyło kolejny raz - iii łup - i raz za razem: łup, łup, łup. Próbował przypomnieć sobie jakieś szczegóły rozmowy (łup).jaką przeprowadził ze swoim świętej pamięci klientem (łup, łup), ale było to praktycznie niemożliwe (łup) z powodu tego nieustannego łupania (łup). Facet twierdził (łup), że - Dirk wziął głęboki oddech (łup) prześladuje go (łup) jakiś (łup) wielki, włochaty, zielonooki potwór uzbrojony w kosę. Łup! Na to Dirk dyskretnie uśmiechnął się do siebie. Łup, bum, łup, bum, łup, bum! I pomyślał sobie: Co za dureń. Łup, bum, bum, bum, bum! Potwór miał kosę (łup) i jakiś kontrakt (łup). Facet kompletnie nie wiedział, czego mógł dotyczyć ten kontrakt. No jasne, pomyślał wtedy Dirk (łup). Lecz miał mgliste przeczucie, że mogło to być w jakiś sposób związane z ziemniakiem. Z tym znów wiąże się cala skomplikowana historia (bum, bum, bum). Tu Dirk poważnie skinął głową (łup) i uspokajająco zaznaczył coś ptaszkiem (łup) w notesiku, który trzyma! w biurku (łup) dokładnie w tym celu, to jest, żeby zaznaczać w nim uspokajające ptaszki (łup, tup, łup). Z dumą pomyślał, że udało mu się stworzyć wrażenie, jakoby zaznaczał ptaszkiem niedużą rubryczkę z napisem "Ziemniaki". Łup, łup, łup, łup! Pan Anstey oświadczył, iż wyjaśni bliżej sprawę ziemniaków, kiedy Dirk przyjedzie, aby wykonać swoje zadanie. Dirk przyrzekł (łup) bez trudu (łup) i od niechcenia (łup), z beztroskim machnięciem ręki (łup, tup, łup), że będzie na miejscu o wpół do siódmej rano (łup), ponieważ termin zaznaczony w umowie dobiegał końca o siódmej. Dirk przypomniał sobie, jak zaznaczał w notesie kolejnym ptaszkiem spekulatywną notkę "Kontrakt ziemniaczany dobiega końca o siódmej rano". (Ł...) Nie mógł dłużej znieść tego łupania. Nie może przecież winić siebie za to, co się stało. Zgoda, może. Oczywiście, że może. Przecież właśnie to robi. Prawdę mówiąc, to była jego wina (łup). Chodzi o to, że nie może dłużej obwiniać się o to, co zaszło, bo nie jest w stanie przy tym jasno myśleć, a to właśnie należało teraz uczynić. Będzie musiał wyrwać z głowy tę potworną sprawę (łup) z korzeniami, bo jeśli ma być w należytej kondycji, musi najpierw pozbyć się (łup) tego łupania. Ogarnęła go potężna fala gniewu, kiedy tak kontemplował kłopotliwe położenie oraz pogmatwane niedole swego losu. Znienawidził to schludne patio. Znienawidził ten zegar słoneczny, wszystkie te schludnie pomalowane okna i obrzydliwe równiusieńkie dachy. Czuł przemożną chęć, żeby zrzucić całą winę z siebie na dokładną robotę malarzy, na odrażająco porządne płyty chodnika, na oburzającą wprost abominację, jaką wzbudzały weń świeżo wyrugowane mury. Przepraszam bardzo... Co? Okręcił się na pięcie, przyłapany w samym środku swej jak najbardziej osobistej wściekłości przez czyjś cichy, uprzejmy głos. Czy ma pan jakiś związek z... - tu kobieta leciutkim, płynnym ruchem nadgarstka zaznaczyła zaistniałą w sąsiedztwie swego rodzaju nieestetyczność, piwniczność i rodzaj nieprzyjemnej policyjności. Na przegubie miała czerwoną bransoletkę pod kolor czerwonej oprawki okularów. Wyglądała zza ogrodowego muru przy domu po prawej z wyrazem odrobinę niespokojnej niechęci na twarzy. Dirk wpatrzył się w nią oniemiały. Wyglądała na czterdzieści kilka lat, była zadbana, a w jej wyglądzie było coś, co natychmiast i nieomylnie przywodziło na myśl reklamę. Westchnęła strapiona. Ja wiem że to wszystko jest pewnie bardzo okropne i w ogóle - powiedziała - ale jak pan myśli, czy to długo potrwa? Wezwaliśmy policję tylko dlatego, że ta upiorna płyta doprowadzała nas do szalu. To wszystko jest trochę... Przesłała mu spojrzeniem niemą prośbę, a Dirk doszedł do wniosku, że to ona jest wszystkiemu winna. Jeżeli o niego chodzi, spokojnie może obarczyć ją całą odpowiedzialnością, a w tym czasie sam przemyśli sobie kilka spraw. W pełni na to zasługiwała, chociażby dlatego, że nosi takie bransoletki. Bez słowa odwrócił się do niej plecami i przeniósł swą wściekłość z powrotem do wnętrza domu Ansteya, gdzie zaczęła gwałtownie tężeć w coś o wiele bardziej konkretnego i efektownego. - Gilks! - zawołał. - Podoba mi się ta twoja historyjka o cwanym samobójstwie. Jak dla mnie, wszystko się zgadza. I chyba wiem, jak ten szczwany gnojek sobie poradził. Dajcie mi papier. Dajcie mi ołówek. Usiadł zamaszyście przy rustykalnym stoliku z czereśniowego drewna, zajmującym centralną pozycję w głębi pomieszczenia, i zręcznie naszkicował schemat wydarzeń, w który włączył wiele artykułów gospodarstwa domowego, huśtawkę, ciężarek zawieszony u wyłącznika światła, a który to schemat w znacznej mierze opierał się na istotnym stwierdzeniu, że gramofon był produkcji japońskiej. To powinno zadowolić chłopców z laboratorium - powiedział raźno do Gilksa. Chłopcy z laboratorium rzucili okiem na szkic, przeanalizowali wszystkie bardziej ryzykowne założenia i przyjęli je bez zastrzeżeń. Były proste i pozbawione wszelkich pozorów prawdopodobieństwa, a zatem należały do tego rodzaju wyjaśnień, które koroner, preferujący ten sam typ wakacji w Marbelli co oni, byłby skłonny zaakceptować. - Chyba że - rzucił od niechcenia Dirk - interesuje was pomysł, że denat wdał się w konszachty z nadprzyrodzoną agencją, która właśnie wyrównała z nim rachunki? Chłopcy z laboratorium spojrzeli po sobie i potrząsnęli przecząco głowami