Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jeśli chodzi o Ritę, to co, pomyślał z bezradnym zniecierpliwieniem. Umarła? Urodziła czwórkę dzieci? Wyjechała na stałe? Ale szybko się opanował i otoczył Su san ramieniem. - Pozwól, że przedstawię ci moją żonę, Susan - powiedział do Hanny. Hanna zbladła i cofnęła się o krok. - Dzień dobry... - wykrztusiła niepewnie. Zaraz potem zakończyła rozmowę i odeszła. Susan spojrzała na George'a. - To matka Rity, tak? 377 . Kiwnął głową. - Przykro mi, że nadal nie pogodziła się z sytuacją. Kochany, muszę ci coś wyznać... Była już gotowa opowiedzieć George'owi o spotkaniu z Ritą w sklepie, kiedy z tyłu podeszli do nich wielebny Hammond i panna Hogmier, niczym para wiejskich urzędników, którzy f z wielkim poczuciem odpowiedzialności witają wszystkich, którzy ; odwiedzają ich miejscowość, j - My już się poznałyśmy - rzuciła panna Hogmier, patrząc na i Susan. Żona George'a poczuła, jak nagle ogarnia ją fala złości. - Widziałyśmy się tylko przelotnie, w sklepie - odparła z wy muszoną uprzejmością. - Ale mnie jeszcze pani nie zna - wtrącił wielebny Hammond, wyciągając do niej dużą, spoconą dłoń. Susan uścisnęła ją z uczuciem głębokiej niechęci. - Bardzo mile nabożeństwo - powiedziała, pragnąc odwrócić uwagę panny Hogmier od ich pierwszego spotkania. - Dziękuję, cieszę się, że odniosła pani takie wrażenie. Prowa dzę tę parafię od wielu lat, więc mam pewne doświadczenie, ale , zawsze milo jest dowiedzieć się z ust innych, że człowiek dobrze , wykonuje swoją pracę. Znam George'a od dziecka. Ach, jak ten czas leci... Od ilu lat jestem we Frognal Point, June? - zwrócił się do panny Hogmier. Staruszka zmarszczyła brwi. - Pamięć mnie zawodzi... - poskarżyła się zrzędliwym głosem. - Chyba od czterdziestu, Elwynie... Cóż, nie dość, że tracę spraw ność stawów, to jeszcze ta sama przypadłość dotyka mój umysł... - Już jako małe dziecko przychodziłem po zakupy do pani sklepu - powiedział George, starając się sprawić jej przyjemność. - Tak jest. - Panna Hogmier pokiwała głową. - Wszystkich klientów znam z imienia i nazwiska, tak, tak... We Frognal Point mieszka mnóstwo dobrych ludzi i większość z nich docenia to, co dla nich robię... Utkwiła twarde, świdrujące spojrzenie w twarzy Susan. - Cieszę się, że mogliśmy chwilę porozmawiać. - George zro bił krok do tyłu. - Musimy już wracać na lunch... Panna Hogmier chwyciła go za rękaw marynarki. Susan wstrzy mała oddech. - A co będzie z Ritą? - zapytała stara kobieta. - Kiedy zoba czyła twoją żonę, zakupy wypadły jej z rąk. Gdy zerwałeś zaręczy ny, biedaczka strasznie to przeżyła i do dziś nie doszła do siebie... Mieszka sama, całkiem na uboczu. ]a jedna wiem, jak to jest, kie dy nie ma się nikogo naprawdę bliskiego... Kto by pomyślał, że Ritą skończy jako stara pannal Byłam pewna, że to wyłącznie mój przywilej... George wziął Susan za rękę. - Ależ tak, z pewnością - powiedział. - Ritą jest zbyt wielko duszna, aby panią go pozbawić, proszę się nie niepokoić... Uśmiechnął się tak czarująco, że panna Hogmier nie wiedzia ła, czy przyjąć jego słowa jako pochlebstwo, czy obrazę. Niespo dziewanie zbita z tropu, poprawiła językiem sztuczną szczękę i z rozczarowaniem pokręciła głową. - Właśnie miałam ci o tym powiedzieć, kochanie - odezwała się Susan, kiedy szli ścieżką przez łąkę, na której końcu ich dzie ci bawiły się z Freddiem, Daisy i Elsbeth. - Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia! Cóż to za po tworna stara plotkara... Oboje roześmiali się, chociaż George czul się tak, jakby panna Hogmier przed chwilą wymierzyła mu mocny cios prosto w splot słoneczny. Rozdział dwudziesty dziewiąty Tej nocy George ostrożnie podniósł się z łóżka, zostawiając w nim mocno śpiącą Susan, i na palcach zszedł po schodach. ZdjąJ z wieszaka starą kurtkę ojca i zarzucił na ramiona. Materiał wciąi pachniał jego ojcem, mieszanką kurzu, wiatru i własnego zapachu Treesa. George wziął ze stołu w kuchni papierosy i zapalniczkę,! i wyszedł na taras. Ku swemu zaskoczeniu ujrzał skuloną na jed-1 nym z wilgotnych ogrodowych krzeseł matkę, która trzymalaj w obu dłoniach parujący kubek z mlekiem. Jej palce świeciły przej-1 rzystą bielą w fosforyzującym blasku księżyca. Kiedy George sta- ; nął w progu, podniosła wzrok, w którym nie było ani odrobiny ; zdumienia. W przeszłości często spotykali się tutaj w środku no cy, bo nie mogli zasnąć lub otrząsnąć się z nocnego koszmaru. - Wszystko w porządku? - zapytała Faye, gdy przysunął sobie krzesło i usiadł obok niej. Oparł łokcie na kolanach i ciężko westchnął