Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

279 - Cóż to za rozwiązanie, Sako? - Plan przerwania blokady, sposób na zdobycie potrzebnego paliwa. A jednocześnie sposób pokonania twojego lamparta, Obe! Belewa usiadł przy biurku, sięgnął po maszynopis i zaczął go pospiesz- nie czytać. - Ty to wymyśliłeś, Sako? -Nie, takie rozwiązanie zaproponowali Algierczycy. Ambasador Umam- gi dostarczył je wraz z obietnicą udzielenia nam wszelkiego możliwego wsparcia przez jego rząd. Plan jest bardzo prosty, Obe. Na pewno się uda. Generał przebiegł wzrokiem resztę pierwszej strony i zajrzał na drugą. Musiał przyznać w duchu, że to rzeczywiście bardzo prosty i obiecujący plan. -Nie. Przez chwilę w gabinecie panowała martwa cisza. Mina Atiby zdradza- ła jego bezgraniczne osłupienie, które szybko zaczęło się przeradzać we wściekłość. - Nie? Dlaczego? Przecież to musi się udać, Obe! To plan zadania lam- partowi śmiertelnego ciosu prosto w serce. Sam nas uczyłeś, że trzeba wy- korzystywać wszelkie słabości przeciwnika. Proponujemy więc wykorzy- stać teraz słabość tej Garrett. W ten sposób ją zniszczymy i rozerwiemy krępujące nas więzy! - Ale zarazem wrócimy tam, skąd dawno temu uciekaliśmy, Sako. - Belewa rzucił kartki z powrotem na biurko. - Cofniemy się do metod, któ- rych przysięgaliśmy nigdy nie stosować. Musimy wymyślić coś innego. - Teraz ja mówię nie! - Atiba huknął obiema dłońmi o brzeg biurka, pochylił się nisko i zajrzał przyjacielowi w oczy. - Nie mamy czasu, Obe! Wczoraj straciliśmy połowę naszych zapasów ropy. Połowę! Rozumiesz? Reszty starczy nam najwyżej na sześć tygodni! A potem wszystko, nad czym do tej pory wspólnie pracowaliśmy, stanie się nic niewarte! - Znajdziemy inny sposób przedarcia się przez blokadę! Taki, który nie zostawi plamy na naszym honorze. -Niech diabli wezmą honor! Mamy jakiś wybór? Rezygnujemy z szan- sy odniesienia zwycięstwa, chciałbym więc usłyszeć konkretne wyjaśnie- nia, Obe, a nie gadki o honorze i niegodnych metodach. Muszą istnieć waż- ne przyczyny, dla których mielibyśmy nawet nie spróbować tego rozwiązania! - Żądasz konkretnych powodów? Zaraz ci jeden przedstawię. - Belewa wstał powoli, nie spuszczając wzroku z szefa sztabu. - Nie zrealizujemy tego planu, ponieważ ja tak zadecydowałem! Czy to wystarczy, brygadie- rze?! Nacisk, z jakim generał wycedził ostatnie słowa, sprawił, że Atiba cof- nął się szybko od biurka. Przez kilka długich sekund dwaj oficerowie mie- rzyli się wściekłymi spojrzeniami rywali, jakby nagle zniknęła łącząca ich 280 dotąd przyjaźń. Wreszcie Sako odwrócił się na pięcie i niemal wybiegł z ga- binetu. Kiedy Belewa z Umamgim zostali sami, ambasador odezwał się półgło- sem: - Znana jest przypowieść o człowieku, który był kiedyś potężnym kró- lem, ale bardziej kierował się własną dumą niż dobrem swojego królestwa. I właśnie z powodu swojej dumy pewnego dnia stracił całe królestwo. Sko- ro nie było już królestwa, nie było też powodu, by dalej utrzymywać króla. A jeśli on nie był już królem... inshallah, nie było też powodu, by wciąż uznawać go za człowieka. Niech pan to przemyśli, generale. Belewa szybko opuścił dłoń do kabury pistoletu. - Wynocha! Mułła uśmiechnął się jeszcze szerzej i zawrócił do wyjścia. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, generał opadł ciężko na fotel i oparł głowę na rękach skrzyżowanych na brzegu biurka. Półtorej mili na południowy zachód od Przylądka Yannoi Wybrzeże Kości Słoniowej 16 sierpnia 2007 roku, godzina 22.10 czasu lokalnego Felix Akwaba sprawnie ustawił swoją łódź pod wiatr, dziobem do wy- sokich oceanicznych fal. Wstał z ławeczki przy sterze, szybko zwinął po- zszywany z kawałków bawełny żagiel i opuścił składany maszt. Kiedy już stanął w dryf, usiadł z powrotem i delikatnie kontrując wiosłem sterowym zaczął utrzymywać łódź na wybranej pozycji. Noc była dość ciemna, księżyc stał w pierwszej kwadrze, a miriady gwiazd widoczne na niebie tropików nie dawały zbyt silnego blasku. Dla rybaka nie miało to jednak większego znaczenia. Żeglował po tych wodach od ponad pięćdziesięciu lat i znał je lepiej od zakamarków własnej chaty. Zerknął przez prawe ramię, żeby oszacować odległość od lekko fosfo- ryzujących grzyw przyboju wokół rafy Biahuin. Dobrze wiedział, że po le- wej powinno być widoczne migające czerwone światło ostrzegawcze na szczycie masztu antenowego na przylądku Point Yennoi, będące nawet lep- szym punktem orientacyjnym od wszystkich latarni morskich w tej części wybrzeża. Był w wyznaczonym miejscu o umówionej porze, musiał tylko jeszcze zaczekać. Kuter jak zwykle zjawił się niespodziewanie. Dopiero w ostatniej chwi- li jego uwagę zwrócił cichy szum wody rozcinanej dziobnicą. Z ciemności gwałtownie wyłonił się potężny dziób, górujący kilka metrów nad kruchą 281 rybacką dłubanką. Na tle nieba zamajaczyła dziobowa wieżyczka działowa, a następnie opływowa nadbudówka. Lekki poblask widoczny za jej szyba- mi był jedynym światłem dobywającym się z pięćdziesięciodwumetrowego kutra pościgowego. Na krótko odezwały się głośniej maszyny pracujące na wstecznym cią- gu i chwilę później burta jego łodzi stuknęła o stalowe poszycie okrętu