Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jednak ten ból jest lepszy od pustki w środku. Podchodząc do nich, Tanis położył jedną rękę na szerokich barkach Caramona, a drugą na ramionach Tasa. - Gotowi? - spytał. - Gotowi - odparł Carmon. - Doskonale. Konie są tam. Pomyślałem, że pojedziemy wierzchem. Moglibyśmy wziąć powóz, ale - jeśli mam być zupełnie szczery - nie cierpię być zamknięty w tym przeklętym kojcu. Tak samo Laurana, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Krajobraz jest piękny o tej porze roku. Będziemy jechać pomału i napawać się jego urodą. - Mieszkasz w Solanthas, prawda, Tanisie? - spytał Tas, kiedy dosiedli koni i pojechali spaloną, zasypaną gruzami ulicą. Ludzie wracający z pogrzebu, którzy przyszli pozbierać szczątki swego dawnego życia, słyszeli echo wesołego głosu kendera, które rozbrzmiewało na ulicy jeszcze długo po jego odjeździe. - Byłem kiedyś w Solanthas. Mają tam niesamowicie miłe więzienie. Jedno z najmilszych, w jakich siedziałem. Oczywiście, posłano mnie tam przez pomyłkę. Nieporozumienie dotyczące srebrnego imbryka, który wpadł, całkiem przez przypadek, do jednej z moich toreb... Dalamar wspinał się po stromych, krętych schodach, które prowadziły do laboratorium na szczycie Wieży Najwyższej Magii. Wchodził po schodach, zamiast magicznie się przetransportować, ponieważ miał przed sobą długą drogę. Choć kapłani Elistana uleczyli jego obrażenia, nadal był słaby i nie zamierzał nadwerężać swych sił. Później, kiedy czarny księżyc stanie na niebie, uda się w podróż przez eter do Wieży Najwyższej Magii w Wayreth, by wziąć udział w konklawe czarodziejów - jednego z najważniejszych w tej epoce. Par-Salian ustępował ze stanowiska przewodniczącego zgromadzenia kapłanów. Trzeba wybrać jego następcę. Prawdopodobnie zostanie nim mag Czerwonych Szat, Justarius. Dalamar nie miał nic przeciwko temu. Wiedział, że nie jest jeszcze wystarczająco silny, by zostać nowym arcymagiem. W każdym razie jeszcze nie teraz. Miał jednak pewne przeczucia, że zostanie wybrany również nowy mistrz zakonu Czarnych Szat. Dalamar uśmiechnął się. Nie miał wątpliwości, kto nim zostanie. Poczynił wszystkie przygotowania do odejścia. Strażnicy otrzymali polecenia: Nikomu - żywemu ani martwemu nie wolno wejść do Wieży pod jego nieobecność. Zresztą było to mało prawdopodobne. Zagajnik Shoikan nadal trzymał ponurą wartę, nietknięty przez pożar, który spustoszył resztę Palanthas. Jednakże mroczna samotność, którą Wieża znała od tak dawna, wkrótce się skończy. Na rozkaz Dalamara wysprzątano i umeblowano kilka pokoi w Wieży. Mag zamierzał sprowadzić ze sobą kilku własnych uczniów - oczywiście z Czarnych Szat, ale być może również jednego lub dwóch z Czerwonych, jeśli znajdzie się ktoś odpowiedni. Z przyjemnością myślał o przekazywaniu umiejętności, jakich nabył, wiedzy, jaką sobie przyswoił. A także - przyznał się przed samym sobą - z przyjemnością myślał o towarzystwie. Wpierw jednak musiał zrobić coś jeszcze. Wszedł do laboratorium i zatrzymał się na progu. Nie był w tym pokoju od chwili, gdy Caramon wyniósł go stamtąd tego ostatniego, decydującego dnia. Teraz była noc. W pomieszczeniu panował mrok. Dalamar wypowiedział słowo i zapaliły się świece, wypełniając pokój delikatnym światłem. Cienie jednak nie znikły i czaiły się w kątach niczym żywe istoty. Dalamar powoli obchodził komnatę ze świecznikiem uniesionym w ręku, wybierając poszczególne przedmioty - zwoje, magiczną różdżkę, kilka pierścieni - i słowem rozkazu odsyłał je na dół do swego gabinetu. Minął ciemny kąt, gdzie skonała Kitiara. Jej krew wciąż była na posadzce. To miejsce było zimne, tchnęło chłodem i Dalamar nie zatrzymał się tu na dłużej. Minął kamienny stół ze słojami i butlami, z których wciąż spoglądały na niego błagalnie oczy. Jednym słowem sprawił, że zamknęły się - na wieki. Wreszcie doszedł do portalu. Pięć wiecznie odwróconych ku pustce głów smoka wciąż wykrzykiwało bezgłośny hymn pochwalny na cześć Królowej Ciemności. Jedynym światłem, jakim połyskiwały ciemne, martwe, metaliczne łby, była odbita poświata świec Dalamara. Mag zajrzał w głąb portalu. Niczego w nim nie było