Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Rozdział dziewięćdziesiąty piąty Jakkolwiek Nierżyn był już we władzy kłopotów związanych z transportem - rozpaliło się w nim i zaostrzyło pragnienie odegrania się przed wyjazdem na majorze Szykinie. I gdy rozległ się dzwonek wzywający innych do pracy, lekceważąc sobie rozkaz pozostania w części mieszkalnej i czekania na nadzorcę - Nierżyn(tak samo jak i pozostałych dziewiętnastu) rzucił się do drzwi wyjściowych. Wbiegł na trzecie piętro i zapukał do Szykina. Pozwolono mu wejść. Szykin siedział za biurkiem ponury, z ciemną twarzą. Coś w nim uległo zachwianiu po wczorajszym dniu. Przepaść otwarła mu się pod jedną nogą i wciąż jeszcze zdawało mu się, że grunt się pod nim usuwa. Ale jego nienawiść do tamtego szczeniaka nie znajdowała prostego i szybkiego ujścia! Wszystko, co mógł Szykin zrobić (i co było dla niego najbezpieczniejsze)to wydręczyć Doronina w karcerach, osmarować go z całego serca w charakterystyce i odesłać z powrotem na Workutę, gdzie z takim życiorysem na pewno trafi do brygady z obostrzonym reżimem i prędko odwali kitę. I rezultat będzie taki sam, jakby go rozstrzelano z wyroku. Dzisiejszego ranka nie wezwał Doronina na przesłuchanie, bo oczekiwał rozmaitych protestów i kłopotów ze strony wyznaczonych do etapu. Nie mylił się. Wszedł Nierżyn. Major Szykin dawno już nie mógł znieść tego chudego, krnąbrnego zeka z jego uporem i nieustępliwością, z jego bezczelną znajomością kodeksu. Szykin dawno już namawiał Jakonowa, żeby wysłać Nierżyna ciupasem i teraz ze złośliwą satysfakcją patrzył na wrogi wyraz twarzy wchodzącego. Nierżyn miał wrodzony talent do zamykania treści skargi bez namysłu w kilku krótkich, nieodpartych słowach i wygłaszania ich bez żadnej pauzy w ciągu tej małej chwilki, gdy uchyla się w drzwiach celi klapa dla przesuwania misek zjadłem. Umiał też zmieścić te słowa na kawałku bibulasto-toaletowego papieru, wydawanego w więzieniach dla pisania podań. W ciągu pięcioletniej odsiadki potrafił też wypracować specjalny, dobitny sposób rozmowy ze zwierzchnością - w języku zeków nazywa się to odgrywać się kulturalnie. Używał wyłącznie wyrażeń grzecznych, ale pogardliwie ironiczny jego ton - któremu jednak nic nie można było formalnie zarzucić - był tonem rozmowy kogoś starszego z kimś młodszym. - Obywatelu majorze! - powiedział już na progu. - Przyszedłem odebrać bezprawnie zarekwirowaną mi książkę. Mam powody sądzić, że sześć tygodni jest to termin wystarczający w warunkach, jakie daje sieć komunikacyjna Moskwy, aby przekonać się, że książka ta nie jest przez cenzurę zakazana. - Książka? - zdziwił się Szykin (bo nie potrafił tak szybko znaleźć mądrzejszej odpowiedzi). - Co za książka? - Przypuszczam również - Ciągnął gładko Nierżyn - że obywatel wie, o jakiej książce mowa. O utworach wybranych Sergiusza Jesienina. - Je-sie-ni-na? - major Szykin wparł się ostro plecami w oparcie krzesła, jakby teraz dopiero sobie przypomniał i jakby wstrząśnięty był brzmieniem tego buntowniczego nazwiska. Siwiejący jeż na jego głowie nastroszył się z oburzenia i wstrętu. - Jak w ogóle mogliście się ośmielić, żeby domagać się Je-sie-ni-na? - A dlaczego nie? Toć wydany jest u nas, w Związku Sowieckim. - To jeszcze nie wszystko! - Prócz tego wydany został w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku, to znaczy, że publikacja nie należy do objętego zakazem cenzury okresu tysiąc dziewięćset siedemnaście myślnik tysiąc dziewięćset trzydzieści osiem. Szykin nachmurzył się. - Skąd wzięliście taki okres? Nierżyn odpowiadał tak płynnie, jakby zawczasu nauczył się wszystkich odpowiedzi na pamięć: - Wyjaśnił mi to łaskawie pewien obozowy Cenzor. W trakcie przedświątecznej rewizji zabrano mi słownik języka rosyjskiego Dala na tej podstawie, że była to edycja z roku 1935 i dlatego podlegała poważnej kontroli. Kiedy zaś dowiodłem cenzorowi, że słownik jest fotomechaniczną kopią wydania z 1881 roku, cenzor chętnie mi książkę zwrócił i wyjaśnił, że przedrewolucyjne wydania nie budzą żadnych obiekcji, ponieważ wrogowie ludu jeszcze wówczas nie rozwijali swojej działalności. A tu faktycznie zachodzi ten przykry wypadek, że Jesienin został wydany w 1940-ym. Szykin przez chwilę milczał z powagą. - Niechby nawet. Ale wy - zapytał z naciskiem - wyście czytali tę książkę? Wyście ją całą czytali? Możecie stwierdzić to na piśmie? - Aby żądać ode mnie oświadczeń na piśmie zgodnie z artykułem 95 KKRFSRR nie macie teraz podstaw prawnych. Ustnie zaś mogę stwierdzić: mam ten brzydki zwyczaj, że czytam te książki, które są moją własnością i na odwrót staram się mieć tylko te książki, które czytam. Szykin rozłożył ręce. - Tym gorzej dla was! Chciał w tym miejscu pozwolić sobie na znaczącą pauzę, ale Nierżyn wypełnił ją swoją repliką: - Tak więc powtarzam swoją prośbę sumarycznie. Zgodnie z siódmym punktem rozdziału B regulaminu więziennego proszę o zwrot bezprawnie zabranej mi książki. Otrząsając się z tego potoku słów Szykin podniósł się z krzesła. Póki siedział przy biurku wydawało się, że jego wielka głowa należy do człowieka okazałego wzrostu - gdy zaś podniósł się z miejsca, zrobił się o wiele niższy, zwłaszcza rzucały się w oczy jego króciutkie kończyny. Z twarzą coraz ciemniejszą podszedł do szafy, otworzył ją i wydobył zgrabny tomik Jesienina, z obwolutą osypaną klonowymi listkami. W kilku miejscach widniały zakładki. Dalej nie proponując Nierżynowi, aby usiadł, Szykin wygodnie rozparł się w swym fotelu i zaczął bez pośpiechu przerzucać stronice od zakładki do zakładki. Nierżyn także spokojnie usiadł, oparł dłonie na kolanach i ciężkim, nieustępliwym wzrokiem obserwował Szykina