Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. Kowalski." A ty mnie czasami nie poznajesz, bracie Polaku? — Tak jest. Poznaję, panie generale. Widziałem pana generała na fotografii. — Świetnie, Kowalski, doskonale! A nazwiska mego nie pamiętacie, druhu serdeczny? 255 256 — Kunysz!!! Ty byku boży! Ja ci mordę na podeszwę wyprawię! „Brat Polak" zachwiał już pewnością siebie Kowalskiego. „Druh serdeczny" przekonał niezbicie, że dal się nabić w butelkę. Do rękoczynów nie doszło, bo dyscyplina i regulaminy — rzecz święta. Za to całą | paką poszli na pierwsze piętro, gdzie kwaterowała druga kompania szkolna. Ceremonia przywitania dostojnego gościa powtórzyła się niczym w teatrze. Pech jednak zrządził, że nim Kunysz przystąpił do przyjacielskich rozmów z kursantami, wpadł jak bomba kapitan Fasolka, komendant J kursu kancelistów wojskowych. Skamieniał na samiutkim progu. Stuknął obcasami i z najwyższą powagą, gromkim głosem złożył przepisowy meldunek. „Generał" zrozumiał widać, że już nic go nie uratuje z opresji, więc brnął dalej. — Kapitanie, jestem zadowolony z porządków. Żołnierzyki jak te lale, i czysto wszędzie, i regulaminowo. Gratuluję i proszę o wybaczenie, że pana osobiście nie uprzedziłem. Ale pan sam rozumie: bez gospodarza gość lepiej i więcej zobaczy. Jeszcze raz dziękuję w imieniu służby. — Ku chwale ojczyzny, panie generale!' — Kapitan Fasolka promieniał szczęściem. Ale co to? Jakiś bydlak śmieje się. Inni za nim! „Już ja im dam szkołę" -— myśli gorączkowo. Dopiero na widok trzęsącego się generalskiego brzucha i odpadających wąsów przychodzi na kapitana olśnienie. — Kunysz! Ja was zamorduję! Z kryminału do końca życia nie wyjdziecie! Mój autorytet! Autorytet dowódcy! Ja wam pokażę! — i kapitan Fasolka sam ryknął śmiechem na cały głos. Wszystkich rozerwała odrobinę ta opowiastka, a tylko Polcia-Kapelusik zareagowała żywiej. — A to ci zuch ten Kunysz! Takiego dostać za męża to by człowiek i łezki nie uronił przez całe życie. Mawiał ksiądz prałat z Nowogródka, że śmiech to zdrowie i — bez obrazy — miły uchu bożemu. Rozgniewana tą ostatnią mądrością, pani Centowa odwołała dziewczynę do kuchni. Połcia prędko jednak wróciła z miną zwiastującą przynajmniej odkrycie Ameryki. — Słyszał pan — zwróciła się do wujka Hipolita — co teraz ludzie powiadają? — Czego teraz nie opowiadają! Ten słyszał przez radio, choć za słuchanie grozi więzienie, tamten wie od naocznego świadka. Nie rozumiesz, że ludziska pocieszają się nawzajem? — Ale to co innego. — Skoro tak, cały zamieniam się w słuch. — Opowiadał jeden taki, co pielgrzymował do Częstochowy, że Matka Boska z cudownego obrazu dała znak, kiedy nadejdzie koniec wojny. Rozłożyła ręce i na dłoniach można było wyraźnie wyczytać datę: dwunasty grudzień. To znaczy pierwsza dwunastka stała napisana po naszemu, druga po... no, wie pan?... — Masz na myśli cyfry arabskie i rzymskie? — Pan Hipolit lepiej wie. Pewnie to będzie właśnie tak. Wujek nadal zachował zupełną powagę. — A powiedz mi, dzieweczko, który mamy dziś dzień roku pańskiego tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego? — Dwudziesty szósty. — I co, poszli sobie Niemcy w diabły? Kiedy zmądrzejesz, aniołeczku, i przestaniesz słuchać bajeczek dla grzecznych dzieci? .257 17 — Kaktusy 258 Zwrócił się teraz do chłopców. — Kapelusik napomknęła tu o Częstochowie. Za- j pewne pamiętacie z „Potopu" bohaterską obronę Jasnej i Góry i wyczyny imć pana Andrzeja Kmicica? — Oczywiście! — odkrzyknęli hurmem. — I nie wiecie, że to literacka fikcja? — A to co takiego? — Po prostu fantazja, zmyślenie, albo jak wolicie j bajeczka... — O rany! Niemożliwe! — Historia identyczna jak z tym Polcinym cudem. | Chcecie posłuchać? — Oczywiście! — zawołali na wyścigi. — Muszę was rozczarować, ale Kmicic nigdy nie istniał w rzeczywistości. Stworzyła go jedynie wyobraźnia wielkiego pisarza. Podobnie bohaterska obrona klasztoru nigdy nie miała miejsca, a legendę zawdzięczamy fantazji księdza Kordeckiego. W owym roku 1655 ksiądz Kordecki rzeczywiście był przeorem klasztoru jasnogórskiego, ale do zaciętej obrony nigdy nie doszło. W czasie oblężenia szwedzkiego bez przerwy trwały pertraktacje, gdyż przeorowi zależało w pierwszym rzędzie na uratowaniu bogactw klasztornych przed łupiestwem generała Millera. Bo powinniście wiedzieć, że w czasie blokady obraz Matki Boskiej był wywieziony na Śląsk. ¦— Więc nie ona uratowała klasztor? — głos Połci zdradzał niedowierzanie. — Wojska oblężnicze, wśród których było wielu Polaków na służbie króla szwedzkiego, odstąpiły od Jasnej Góry na skutek narastania ruchu powstańczego i pogłosek o powrocie króla polskiego, Jana Kazimierza. Wówczas Szwedom zaczynał się już palić grunt pod nogami. Stare kroniki podają jeszcze, że Szwedzi wytargowali sporo srebra od księży z Jasnej Góry