Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zeskrobałam jedną warstwę zaskorupiałych resztek na kuchence. To tak na wypadek, gdyby mnie aresztowano. Nie chciałam, żeby matka przyszła do mojego mieszkania i zobaczyła ten brud. O trzeciej dałam sobie spokój ze sprzątaniem i znów spróbowałam zadzwonić do domu. Bez rezultatu. Zadzwoniłam do Sue Ann, żeby się czegoś dowiedzieć i otrzymałam pełen pakiet nowości. Na Sue Ann zawsze można polegać. - Słyszałaś kiedykolwiek, żeby wujek Mo był... dziwny? - Dziwny? - W kwestiach miłosnych. - Ty coś wiesz! - wrzasnęła Sue Ann z podnieceniem. - Co to jest? Co to jest? Jakaś paskudna plotka, tak? Wujek Mo ma romans? - Nie wiem. Tylko się zastanawiam. Zapomnij, że coś mówiłam. Rozłączyłam się i znowu przypuściłam atak na numer matki. Ciągle gadał Zbliżała się czwarta i na dworze zaczęło się ściemniać. Podeszłam do okna i spojrzałam na parking. Morellego ani śladu. - I co o tym sądzisz? - spytałam Rexa. - Powinnam dzwonić czy pojechać? Rex zasugerował mi telepatycznie, że osobisty kontakt z matką łączy się z możliwością wyżebrania kolacji. Pomyślałam, że jest bardzo inteligentny, biorąc pod uwagę fakt, ze jego móżdżek ma rozmiary wyschniętego ziarnka grochu. Złapałam torbę i kurtkę. Wyjrzałam przez wizjer na korytarz. Nikt nie czaił się w zasięgu wzroku. Uchyliłam drzwi i wyjrzałam. Teren czysty. Ruszyłam po schodach, przebiegłam przez hol i wyszłam na parking przez tylne drzwi. Staruszkowie zawsze zajmują najlepsze miejsca przy wyjściu, więc mój buick stał przy zewnętrznym krańcu parkingu, obok śmietnika. Z ulicy St. James dobiegał mnie jednostajny szum samochodów, latarnie migały spokojnie. Już prawie dopadłam buicka, kiedy czarny jeep cherokee wjechał nagle na parking i zatrzymał się z piskiem opon. Przyciemniana szyba od strony kierowcy zjechała w dół i przez okno wyjrzał facet w masce narciarskiej. Wymierzył we mnie czterdziestkę piątkę i wystrzelił dwa razy; pociski uderzyły w asfalt tuż pod moimi stopami. Stałam jak przymurowana, sparaliżowana zgrozą. - To było ostrzeżenie - odezwał się mężczyzna. - Przestań szukać Mo. Następnym razem te kule trafią w twój mózg. Wystrzelił trzy razy w masywną żelazną ścianę śmietnika. Przykucnęłam. Ostatnia kula świsnęła mi nad głową. Okno zasunęło się i samochód z wizgiem wypadł z parkingu. Rozdział 6 Pozbierałam się z ziemi, kiedy tylko serce znowu zaczęło mi bić. Lękliwie wyjrzałam zza śmietnika. W moją stronę zmierzała pani Karwatt. Była już w połowie parkingu. Szła wymijając zlodowaciałe fragmenty chodnika. Do piersi przyciskała mały worek ze śmieciami. - Widziała pani? - zawołałam do niej głosem, który osiągnął częstotliwości słyszalne chyba tylko dla psów. - Co? - Tego człowieka w samochodzie. Strzelał do mnie! - Nie! - Nie słyszała pani? - Na miłość boską! A to dopiero. Myślałam, że to gaźnik tak strzela. Wpatrywałam się w ten lód na chodniku. Trzeba bardzo uważać. Moja siostra pośliznęła się zeszłej zimy i złamała sobie biodro. Musiałam oddać ją do domu starców. Nigdy zupełnie nie wyzdrowiała. Ale nie jest jej tam źle. Dwa razy w tygodniu dostaje na deser zieloną galaretkę. Przejechałam drżącą ręką po podziurawionej przez kule ścianie śmietnika. - Po raz drugi tego dnia ktoś do mnie strzelał! - Dochodzi do tego, że człowiek nie może wyjść z domu - przyznała pani Karwatt. - Pełno lodu i strzelanin. Od kiedy człowiek stanął na księżycu, cała planeta schodzi na psy. Ja też szukam kogoś, kogo mogłabym obarczyć odpowiedzialnością za moje żałosne życie, ale chyba nie można zwalić wszystkiego na Neila Armstronga. Pani Karwatt rzuciła worek do śmietnika i wróciła do domu. Właściwie miałam ochotę iść z nią, ale kolana mi się trzęsły, a stopy nie chciały się oderwać od ziemi. Po pewnym czasie zdołałam otworzyć drzwi buicka. Padłam na siedzenie i zacisnęłam obie dłonie na kierownicy. Dobrze, pomyślałam. Weź się w garść. Miałaś dwa nieprzyjemne przeżycia. Po raz pierwszy strzelano do ciebie, bo zostałaś wzięta za kogoś innego. Po raz drugi... po raz drugi co? Grożono mi śmiercią. JASNA CHOLERA. Wyciągnęłam telefon komórkowy i zadzwoniłam do Morellego. - Ktoś właśnie do mnie strzelał! - wrzasnęłam w słuchawkę. - Wsiadałam do samochodu na moim parkingu, a ten gość w narciarskiej masce podjechał i powiedział, żebym przestała szukać Mo. A potem strzelił do mnie. Powiedział, że to ostrzeżenie. I odjechał. - Jesteś ranna? - Nie. - Grozi ci bezpośrednie niebezpieczeństwo? - Nie. - Narobiłaś w gacie? - Bardzo niewiele brakowało. Zamilkł na chwilę. Zastanawiał się. - Spisałaś jego rejestrację? Możesz mi podać rysopis tego typa? - Byłam zbyt przerażona, żeby zapisywać cokolwiek. Facet był średniego wzrostu. Biały. Tyle wiem. - Poradzisz sobie? - Tak - pokiwałam głową. - Już mi lepiej. Tylko... musiałam z kimś pogadać. - Skoro już rozmawiamy... - zaczął Morelli. Cholera! Zapomniałam, że się przed nim ukrywam! Natychmiast skończyłam rozmowę. Nic się nie bój, powiedziałam do siebie. Nic się nie stało. Ale chyba lepiej nie stać tak na tym parkingu. To dawało mi dwie możliwości. Mogłam odwiedzić rodziców albo wrócić do domu i schować się w szafie. Szafa miała swój urok, ale kiedyś będę musiała z niej wyjść, a wtedy będzie już po kolacji. Najpierw kolacja, zdecydowałam. Potem szafa. Kiedy matka otworzyła drzwi, nie uśmiechała się. - No i? - powiedziała. - To nie ja. - W dzieciństwie zawsze tak mówiłaś i zawsze kłamałaś. - Jak Boga kocham - przysięgłam. - Nikogo nie zastrzeliłam. Przypadkowo zostałam ogłuszona, a kiedy się ocknęłam, leżałam obok martwego faceta. - Zostałaś ogłuszona! - Matka złapała się za głowę. - Dlaczego moja córka włóczy się po miejscach, gdzie każdy może ją ogłuszyć! Babcia Mazurowa stała już za nią. - Na pewno mu nie wkropiłaś? - spytała z nadzieją. - Dotrzymam tajemnicy, przyrzekam. - Nie wkropiłam mu! - A to szkoda. Miałabym co opowiadać dziewczynom w salonie piękności. Ojciec siedział w salonie i nie zwracał uwagi na nic poza telewizorem. - Ehe - mruknął nie poruszając nawet jednym mięśniem. Pociągnęłam nosem. - Pachnie klopsem. - Betty Szajack dała mi nowy przepis - powiedziała matka