Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Teraz wracała jednak do rzeczywistości. Była już bezpieczna. Na szczęście. — Myślę, że powinna się pani udać na kontrolę do szpitala — powiedział wyższy sanitariusz, z ulgą przypatrując się nadjeżdżającemu samochodowi policyjnemu. Ruch stawał się coraz większy. Nim załadowano w końcu zwłoki do worka, sznur pojazdów sięgał już do Streatham. — Nie, dziękuję, nic mi nie jest. — Leah wcale nie czuła się dobrze. Sanitariusze nie próbowali jednak zastąpić jej drogi powrotnej na chodnik. Trójka dzieci trzymała się jej kurczowo w obawie, że może im być zabrana. To jednak nie był tylko sen. Wszyscy byli już bezpieczni w domu pod numerem trzynastym przy Schooner Street. Leah nie mogła sobie przypomnieć drogi powrotnej. Świadomość wróciła do niej dopiero tu, w kuchni, gdy Sara przygotowała czajnik herbaty i dała 56 Benowi sok pomarańczowy. Sam oglądał ostatni numer „Match", ale Leah była przekonana, że do chłopca nie dociera sens jego zawartości. Leah powstrzymywała się, aby nie zapytać jeszcze raz Bena, czy dobrze się czuje. Na pewno nie czuł się najlepiej. Był zszokowany. Leah postanowiła nie przypominać mu wydarzenia dzisiejszego poranka. Wypadek zrobił na niej straszne wrażenie. Ben był najbliżej, stało się to dosłownie na jego oczach i na pewno musiał być to dla niego silny wstrząs. Leah zdała sobie sprawę, że wydarzenie to pozostawi u jej syna niezatarte piętno. Sara zmieniła mu poplamione krwią i zbryzgane resztkami mózgu ubranie, które natychmiast znalazło się w pralce. Chłopiec ubrał się w swoje sportowe ubranie do gry w piłkę, pasujące do jego piżamy. Leah zerknęła na zegar wbudowany w kuchenkę elektryczną. Była 15.35. Siedzieli w domu już godzinę. Pozostawała jeszcze cała reszta dnia, z którą trzeba było coś zrobić. — Przygotuję coś do zjedzenia. — Leah próbowała przywrócić atmosferę normalności. — Może w takim razie... Nie, nie będziemy nigdzie wychodzić. Już nigdy. „Co za głupoty opowiadam" — pomyślała. — Może co? — Sam spojrzał na matkę, unosząc do góry głowę. — Nic. Kto jest za tym, abyśmy zjedli grzanki z fasolą? — Nie jesteśmy głodni — rozległ się znany jej dobrze chór całej rodziny, zawsze ten sam, gdy dzieci były zajęte zabawą. Ale dzisiaj powód był inny: wszyscy siedzieli wokół stołu, odprężając się po fatalnym wypadku na przejściu dla pieszych. — Dobrze. — Westchnęła, wstając z trudem z krzesła. — Nie jesteście głodni i ja też nie jestem głodna. Dziwne, ten człowiek był włóczęgą. Był stary, chory i bezdomny. Miał chyba z osiemdziesiąt lat. Mógł umrzeć, śpiąc dzisiejszej nocy. Zupełnie inaczej jest, gdy umiera ktoś młody, prawda? Jej własne słowa sprawiły, że poczuła skurcz mięśni brzucha. Wyciągnęła ręce w stronę Bena, aby przytulić go i objąć. Nic mu nie było, wciąż przebywał blisko niej. „O Boże, 57 spraw, aby to był sen. Abym, gdy obudzę się, nie stwierdziła, że to stało się naprawdę." —Mamo, dlaczego podbiegłaś do tego staruszka?—Sam zadał pytanie, które ją także dręczyło. — Chciałam mu udzielić pomocy. — Leah zadygotała od środka, przyłapując się na kłamstwie. Wiedziała przecież, że w normalnych okolicznościach nie podeszłaby tak blisko. — To było bardzo odważne, mamo. Słowa Sama sprawiły, że poczuła się jeszcze gorzej. — Powinniśmy o tym jak najszybciej zapomnieć. — Wstała, chwiejąc się lekko. — Potrzebujemy dobrego wypoczynku. Poleniuchujemy trochę z tyłu, w ogrodzie. Saro, weź z kredensu, tam gdzie suszą się rzeczy, ręcznik, na którym będziesz się mogła położyć. Zrobimy to, co robiliśmy nad morzem: będziemy się opalać. — Ja chcę zrobić zamek z piasku. — Ben odezwał się po raz pierwszy od czasu powrotu do domu. — Dobrze. — Na twarzy Leah pojawił się słaby uśmiech. — Chodź i weź swoją plażową łopatkę. Będziesz mógł kopać, tam gdzie tatuś podczas ostatniego weekendu usypał kopiec. — Przeklęła w myślach Johna: „Niech tylko spróbuje kręcić nosem." Dzieci zachowywały się cicho i spokojnie, czego zresztą Leah się spodziewała. Miała nadzieję, że taki odpoczynek w słońcu pomoże wszystkim. Sara wróciła jednak do swego pokoju. Sam wlepiał do albumu zdjęcia gwiazd futbolu, a Ben siedział na krześle, obserwując matkę, która przygotowywała wieczorny posiłek. Nie spodziewała się, że John będzie pościł, skoro oni nie jedzą. Ziemniaki były już obrane i gotowały się. Befsztyki, które wyjęła wcześniej z lodówki, właśnie rozmrażały się. Mdliło ją na ich widok. „Skrwawione mięso, tak jak na przejściu dla pieszych... Dość! — Skarciła się. — Jest za grube. John nie lubi zbyt grubych befsztyków." Postanowiła je trochę okroić, 58 zanim zostaną przypieczone. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi przechodzi na wegetarianizm. Spoglądanie na krew sprawiało, że robiło się jej niedobrze. Zawsze była wrażliwa na widok krwi i nie mogła oglądać żadnego z programów Jonathana Millera, które pokazywano kilka lat temu. Wiedziała, że gdyby nie okropny strach o jej syna, który mógł leżeć po tą furgonetką, na pewno zemdlałaby. Podświadomie musiała uruchomić rezerwy swych sił