Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Problem polega na tym, że niektórzy dorośli nie mają żadnej ochrony. I nie powinni jej potrze- bować. - Spojrzała w górę. Rzesze dzieci na niebie nagle wydały się jej złowieszcze. Staruszek jeszcze biegł alejką, szukając schronienia. Wyglądał, jakby pochodził z inne- go świata. Rachel nie spuszczała z niego wzroku, dopóki nie dotarł do jakichś drzwi. Drżącymi rękami usiłował 4 - Obietnica czarodzieja 49 otworzyć zamek. Może za tymi drzwiami będzie bezpiecz- ny, a może nie? - pomyślała. W większości miejsc na świecie dorosłym nic specjal- nie nie zagrażało, ale w największych miastach kontrolę przejmowały stopniowo małoletni. Uliczne gangi istniały od zawsze, tyle że teraz uzbroiły się w magię. Na ogół starsi mogli bez przeszkód zajmować się swoimi sprawa- mi. Jednak w pewnych rejonach po zmroku krążyły agre- sywne dzieci, które zachowywały się całkiem nieprzewi- dywalnie. Niektóre specjalizowały się w terroryzowaniu dorosłych po prostu dla zabawy. Ręce staruszka trzęsły się tak bardzo, że nie potrafił pokonać zamka. Co chwila zerkał niepewnie na Rachel, jakby się bał, że ta dziewczynka wyrządzi mu jakąś strasz- ną krzywdę. Mogła otworzyć zamek zaklęciem, ale to tyl- ko jeszcze bardziej przeraziłoby staruszka. Aby choć tro- chę go uspokoić, odeszła kawałek w dół uliczki, jednak niezbyt daleko. Chciała zobaczyć, czy dostał się bezpiecz- nie do środka. Świat stanął na głowie, pomyślała. Prawie wszystkie zmiany były na lepsze. Rodzice nie musieli już chodzić do pracy, chyba że tego chcieli. Ich dzieci mogły przy użyciu magii wykonać większość czyn- ności domowych. Ale rodzicom trudno było przyzwyczaić się do nowych warunków, nie tylko z powodu szalejących gangów. Kiedyś wychowywanie dzieci i ich przywiązanie dawały im poczucie własnej wartości. Teraz potrzeby dzie- ci bardzo się zmieniły. Na ogół utrzymywały serdeczne związki z rodzicami, ale większość swojego czasu poświę- cały magii. Pojawiła się też zazdrość. Niektórzy rodzice 50 zazdrościli własnym dzieciom. Dlaczego tylko one miały magiczny talent? Dorośli także pragnęli latać... Staruszek wreszcie uporał się z zamkiem i zniknął za drzwiami. Rachel zastanawiała się, jak wygląda jego życie. Wydawał się taki nieszczęśliwy. Miała nadzieję, że nie miesz- ka sam. Samotny w mieście dziecięcych gangów. Czy moż- na sobie wyobrazić coś gorszego? Nad jej głową jakieś malutkie dziecko ścigające nocnego ptaka zachichotało wlocie. Gdzie jest teraz jego matka? Czy nie martwi się, że lata tu, tak daleko od niej? Nagle Rachel zapragnęła wrócić do domu i spraw- dzić, czy rodzice są bezpieczni. Gdzieś na wolności kryją się Griddy, pomyślała. Jeśli Wielkie Wiedźmy trafiły do naszego świata, Griddom też się to uda. I na pewno nie będą tracić czasu na zabawy, dziecięce gangi czy nieporadnych dorosłych. Czy kiedy- kolwiek będziemy gotowi na ich nadejście? - Wracajmy - powiedziała do Eryka. - Czas do domu. Ogień bez żaru S późnia się - powiedziała Rachel. -Już niedługo tu będzie. Na pewno. - Mama ścisnę- ła ją za rękę. Rachel skinęła głową. Bujała się w tył i w przód na kuchennym krześle, a obok niej na talerzu leżało kilka nietkniętych kanapek. Przed wizytą Larpskendyi nigdy nie mogła jeść. Za bardzo się niecierpliwiła. Eryk snuł się w pobliżu, przeglądając komiks. Prap- sięta kłóciły się właśnie z rodziną kruków na drzewie, kil- ka ogrodów dalej. - Co oni znowu wymyślili? - zapytała mama obojęt- nym tonem. - Mówią, żeby kruki przestały się wygłupiać i zrobiły jakieś porządne miny. 52 Mama przewróciła oczami. - Ty też się denerwujesz? - szepnęła do niej Rachel. - Czy, kiedy ma przyjść Larpskendya, ty też się czujesz jakoś - przycisnęła rękę do serca -jakoś tak? - Za każdym razem - odparła matka. - Ale to miły rodzaj zdenerwowania, prawda? Matka i córka uśmiechnęły się do siebie. Minęło kolejnych kilka minut. Rachel wygładziła spódnicę. Mama zrobiła herbatę, której nie wypił nikt oprócz Eryka. Prapsięta, znudzone zabawą z krukami, przy- cisnęły twarze do szyby, prosząc o wpuszczenie do środka. Mama sprawdziła, czy nie przyniosły żadnego paskudz- twa, zanim pozwoliła im polecieć do Eryka. -1 jak wam się gadało, chłopcy? - zapytał, kiedy dzie- ci-ptaki usiadły mu na ramionach. - Nie chciały się bawić