Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nic zbędnego ze sobą nie zabierać! Mój ojciec umówił się, że dadzą nam tam wszystko, co będzie potrzebne. – A kto z dorosłych leci? – Na szczęście nikt. Za to na Penelopie spotka nas znajoma taty i pojedzie z nami do dżungli. – Szkoda – powiedział Paszka. – Lubię swobodę. – Nie zwracaj na niego uwagi – odezwała się poważna Maszeńka. – Znasz przecież mamę Paszki. Jeszcze go może w ogóle nie puścić. – Posiadam pełną swobodę – zaprotestował Paszka. – W granicach rozsądku. Pitekantrop Herakles, któremu znudziło się czekać, aż sobie o nim przypomną, pociągnął Dżawada za rękaw i powiedział: – Ba-nan. Heraklesa już od pół roku uczono mówić, ale ciągle ograniczał się tylko do słów oznaczających pokarm. – Wezmę ze sobą zielniki – powiedział Arkasza. – Na Penelopie z pewnością jest z tym słabo. – A ja – swój batyskaf – dodała Masza. – A ja – obwieścił Paszka – uważam za konieczne uzbroić się. W dżungli mogą czyhać różne niebezpieczeństwa. – Gdyby tam było niebezpiecznie, toby nas nie puszczono – powiedziała Alicja. – Na lwa nie wystarczą gołe ręce – nie zgodził się Paszka. – Nie słuchajcie go – powiedziała Masza. – W ogóle nie rozumiem, jak taki człowiek może zajmować się biologią. Powinien raczej udać się w przeszłość, by wojować z Juliuszem Cezarem. – Mam nadzieję – odezwał się Paszka – że i w naszej epoce dość jest niebezpieczeństw w otwartym Kosmosie. Jeszcze przylecicie do mnie z wrzaskiem: „Paszeńka! Ratuj!” – Spójrzcie tylko na niego! – powiedziała Masza. – Rycerz bez trwogi! Paszka poczerwieniał, jasne włosy rozsypały się w nieładzie, oczy błyszczały. Podskoczył do Dżawada trzymającego kiść bananów w ręku, oderwał jeden i wycelował z niego w delfina Griszkę, który płonąc z ciekawości wynurzył się z basenu. – Łapy do góry, potworze! – krzyknął. – Dzielny rycerz Sir Lancelot wyzywa cię na pojedynek. PENELOPA I ŻANGLE-WIELOKROPEK Wypada teraz opowiedzieć, czemu młodzi biologowie tak bardzo chcieli wyruszyć na Penelopę. Otóż przed dwudziestu laty statek kosmiczny „Mała Niedźwiedzica”, lecący pod dowództwem Polugusa Zemfirskiego do swej ojczystej Pilagei, odkrył nagle obok znanej gwiazdy Kasandry planetę, której nikt nigdy dotychczas nie widział, chociaż przelatywały tędy tysiące statków. Rzecz jasna, Polugus Zemfirski kazał lądować. Na planecie były zielone lasy, białe ośnieżone góry, ciemnoniebieskie oceany. Nad polanami fruwały motyle i ptaki z długimi ogonami wygiętymi i rozcapierzonymi podwójnie, potrójnie i nawet poczwórnie. Pod drzewami smyrgały niebieskie, zielone i pomarańczowe wiewiórki, w trawie skakały złote pasikoniki. Podczas chłodnawych nocy woda w rzeczkach była ciepła, w upalne dni robiła się chłodniejsza. Wszystkie owoce na drzewach były dojrzałe, deszcze padały tylko tam, gdzie nie było ludzi, wiatry bywały słabe, najwyżej umiarkowane. Polugus Zemfirski spędził na planecie, dwa miesiące, codziennie kąpał się w przejrzystych rzekach, zjeżdżał na nartach z ośnieżonych gór, opalił się i przybrał na wadze trzynaście kilogramów, ale nie spotkał tam ani jednego człowieka, ani jednego drapieżnika, ani jednego nawet komara. Wreszcie z trudem udało mu się zebrać po lasach i polach swoją załogę i namówić do powrotu. Wzdychając i narzekając opuszczali kosmonauci gościnną planetę. – Czekaj na nas – powtarzali jak gdyby w obawie, że planeta zejdzie z orbity i umknie w drugi koniec Galaktyki. – Czekaj na nas tak jak Penelopa na swego Odyseusza. – I oni to właśnie nazwali planetę Penelopą. Kiedy Polugus opowiedział na Pilagei o odkrytej planecie, z początku nikt mu nie uwierzył. Wówczas odważny kapitan rozebrał się do spodenek i wszyscy zobaczyli bajeczną, brązową opaleniznę pokrywającą jego muskularne ciało. – Gdzie mógłbym się tak opalić, skoro dopiero wczoraj wróciłem z długiej kosmicznej delegacji? – zapytał sceptyków. Dopiero wtedy wszyscy uwierzyli w istnienie Penelopy. Na planetę wyruszyło kilka ekspedycji. Entuzjastyczna opowieść Polugusa Zemfirskiego potwierdziła się w zupełności i postanowiono uczynić z Penelopy ośrodek turystyczny będący jednocześnie rezerwatem. Była jednak pewna niedogodność. Planeta leżała bowiem na uboczu od innych systemów gwiezdnych. Tak daleko nie każdy poleci na urlop – podróż w obie strony zajmie niemal cały wolny czas. Dlatego też w wybudowanym tam mieście turystycznym większość hoteli świeciła na ogół pustkami, tylko roboty-sprzątacze biegały po korytarzach, ścierały kurz ze stołów i zmieniały pościel w pokojach. Specjalna komisja, która wymyśliła i zaprojektowała stolicę turystycznej Penelopy, długo nie mogła podjąć decyzji, jak ją nazwać. Ktoś zaproponował, by nazwa składała się z pierwszych liter planet, które zbudowały miasto. Wyszło z tego ZPPPKRSTFKUG, co oznaczało: Ziemia, Pluton, Pilageja, Popokatepepa i tak dalej. Spróbujcie to wymówić, w dodatku jeszcze szybko! Był i drugi wariant – wziąć pierwsze sylaby nazw planet. Tym razem wyszło: Zieplupipokerasotrufukuggr. Oczywiście, to słowo łatwiej wymówić. Ale mimo wszystko... Co tu zrobić, żeby nikogo nie urazić? Wobec tego kazano mózgowi elektronicznemu podać pierwsze z brzegu ładne słowo w jakimkolwiek języku galaktycznym. Maszyna powiedziała: „ŻANGLE”, co oznacza pilagejsku: „świetlisty wiatr wiejący z wysokiej góry”