Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Kendricks znane jest z obuwia roboczego. W tej części świata Kendricks to jest obuwie robocze. I nie zmienił zdania, bez względu na to jak rozsądne argumenty podsuwał mu syn. Czasami, pod wpływem krańcowej frustracji z powodu nieugiętego stanowiska ojca, Van rozważał ewentualność opuszczenia fabryki i otworzenia własnej, ale nie posiadał odpowiedniego kapitału, a bez wsparcia rodziny nie dostałby pożyczki z banku. Poza tym nie miał pojęcia, co mógłby produkować oprócz butów ochronnych, bo tylko na tym się znał. Pomimo rodzącego się zgorzknienia, Van nie potrafił zdobyć się na ten krok. Gdyby otworzył konkurencyjną fabrykę, złamałby ojcu serce. Poza tym nowa firma nie byłaby dochodowa - rynek na obuwie robocze kurczył się. Walka na tym małym skrawku doprowadziłaby niezawodnie do upadku i ojca, i syna. Van doszedł do wniosku, że nie pozostaje mu nic innego, jak trzymać się ojca i starać się przekonać go do zmiany zdania. Jeśli mu się nie uda, będzie musiał czekać do czasu, aż ojciec przejdzie na emeryturę i sam przejmie ster rządów. Wtedy zamieni swoje idee w czyny. Staruszek zapewne nie popuści nawet po odejściu, ale Van już teraz zdecydował, że kiedy władza znajdzie się w jego rękach, będzie robił to, co uzna za stosowne. Tylko żeby nie okazało się, że jest za późno - żeby Kendricks nadal jeszcze istniało i mogło służyć jako odpowiednia baza do rozwoju. Dla człowieka z temperamentem Vana takie oczekiwanie nie było łatwe. Ojciec miał już sześćdziesiątkę na karku, ale nie wyglądał na znużonego pracą. Nadal wstawał o świcie, szedł dwie i pół mili do fabryki, jak zawsze przez trzydzieści lat, nawet w deszcz; zachował swój paternalistyczny sposób bycia, z przyjemnością lustrował z okna swojego małego biura robotników obrabiających jego ukochane buty. Przechadzając się zaś po fabryce na bieżąco kontrolował jakość, zagadywał przy tym o zdrowie rodziny pracownika. I nadal wydawał instrukcje, które dla Vana brzmiały jak rozkazy, choć ojciec oddał mu stanowisko dyrektora. Van westchnął, sięgnął po paczkę papierosów i zapalił jednego. Następnie wziął życiorysy kandydatów i je przejrzał. Dwaj mężczyźni i jedna kobieta - a dokładniej dziewczyna, studentka. Niezbyt odpowiednia kandydatka - gdyby to on prowadził fabrykę, nie zawracałby sobie głowy takimi zgłoszeniami, ale ojciec miał zasadę wysłuchiwać każdego, kto złożył podanie o przyjęcie. - Podjęli trud, żeby się do nas zgłosić, więc przynajmniej z nimi porozmawiajmy - mawiał. Tak jakby miało im to poprawić humor, kiedy zostaną odrzuceni, myślał z przekąsem Van. Zerknął na zegarek. Pierwsza osoba zgłosi się za pół godziny. Zdąży w tym czasie przejrzeć część korespondencji. Zadzwonił po sekretarkę, którą dzielił z ojcem. - Jean, mogłabyś przyjść, podyktuję ci kilka listów. Następnie przesunął życiorysy na skraj biurka, by zrobić miejsce na pilniejsze dokumenty. Dinah zjawiła się na dziesięć minut przed czasem. Zawsze pamiętała o punktualności, ponieważ wpajano ją jej od dzieciństwa. Usiadła w wąskim przejściu naprzeciwko pokoju sekretarki; ręce w ciemnych i długich bawełnianych rękawiczkach trzymała na kolanach, udając spokój, ale była spięta. Przez okno widziała sekretarkę, która bez przerwy stukała coś na maszynie, a przez odrapane ciemnobrązowe drzwi dochodził ją nieustający szum, przygnębiająco monotonny hałas. To, co do tej pory zobaczyła, wcale jej się nie podobało; fabryka wyglądała odpychająco i nienowocześnie, zupełnie nie pasowała do wizji przyszłości, jaką sobie wymarzyła, ale czy miała jakiś wybór? Potrzebowała pracy, a ta miałaby pewne zalety. Płaca, choć niewygórowana, wystarczyłaby na utrzymanie do czasu urodzenia dziecka, a siedzenie przy maszynie jest lepsze niż stanie w sklepie albo czekanie na zamówienie przy stoliku kawiarnianym, jednym słowem na nogach przez cały dzień. Dinah umiała szyć. Zawsze była dobra w posługiwaniu się igłą, a nie wyobrażała sobie, żeby szycie butów tak bardzo różniło się od szycia odzieży. Otworzyły się drzwi prowadzące na teren fabryki i wyszedł z nich średnio zbudowany mężczyzna ubrany w sportową marynarkę z taniego tweedu i źle skrojone spodnie. Dinah popatrzyła na niego wyczekująco, ale przeszedł obok niej i wyszedł na zewnątrz. Jeszcze jeden kandydat do pracy? Poczuła skurcz serca. Może Kendricks poszukiwało mężczyzn? Mijały minuty. Dinah spojrzała na sekretarkę, nadal walącą z furią w klawisze maszyny, ale dziewczyna zachowywała się tak, jakby zupełnie zapomniała o jej obecności. Znowu otworzyły się drzwi i pojawił się w nich następny mężczyzna, trochę postawniejszy, z ciemnymi, prostymi włosami i oczami tak ciemnoniebieskimi, że wydawały się prawie czarne. Miał na sobie koszulę - nieskazitelnie białą, do tego krawat w szaroniebieskie pasy i szare spodnie, które z pewnością były częścią drogiego garnituru. Przy nadgarstkach połyskiwały złote spinki. Od mężczyzny biła pewność siebie i siła. Dinah wstała, poprawiła dopasowaną czarną spódniczkę, która zaczynała być zbyt obcisła w pasie