Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 1 Był to dobry pomysł i chłopiec bez wahania ruszył ścieżką w dół. - Jamy pilnuj kóz. Idziemy ratować Beksunię! - zawołała Heidi, biegnąc za nim. Zauważyła, jak bardzo przywiązany jest do koźlęcia, dlatego modliła się z całego serca: "Dobry Boże, proszę Cię, pomóż Piotrkowi uratować małą Beksunię". On zaś odważnie wspinał się po zboczu ani razu nie spoglądając w dół, dopóki nie znalazł się w pobliżu gałęzi. Tutaj oparł mocno obie stopy o skałę i wyciągnąwszy rękę chwycił drżące ze strachu zwierzę i podał stojącej w pobliżu Heidi. Kiedy wrócili na łąkę, Piotrek nie posiadał się z radości, a Heidi odmówiła modlitwę dziękczynną. Potem usiedli na trawie, aby pieszczotami uspokoić przestraszone koźlę. Nadeszła pora zejścia do domu, więc poszli z powrotem do Jamy, pilnującej resztę stada. Bardzo była z siebie dumna, bo żadna z kóz nie oddaliła się z bezpiecznej łąki. Na dźwięk rogu koźlarza wszystkie kozy wyruszyły w drogę. Beksunię niósł Piotrek na ramieniu. Był tak szczęśliwy, że odśpiewał w całości swą ulubioną piosenkę. Uradowana Jamy oświadczyła, że prosi go bardzo, aby śpiewał ją ciągle od początku, by mogła nauczyć się słów na pamięć. Heidi miała załatwić coś dziadkowi we wsi, poszły więc obie ze stadem aż do Dorfli. Tutaj pasterz zatrzymał stado obok wiejskiej studni i znowu zagrał na rogu. Natychmiast z różnych stron zaczęły nadbiegać dzieci i oddzielać swoje kozy od innych. Z okolicznych domów wychodziły kobiety; jedna wzięła swoją kozę za rogi, druga zawiązała swojej sznurek na szyi i nie wiadomo kiedy, nie pozostało po stadzie ani śladu. Piotrek rozstał się z dziewczynkami i śpiewając poszedł do domu. Heidi załatwiła, co miała do załatwienia i obie z Jamy zaczęły wspinać się z powrotem na górę. Całą drogę rozmawiały wesoło i wychwalały Piotrka pod niebiosa. VIII. Umowa z Gerardem Rozdział VIII Umowa z Gerardem - Dziadku - poprosiła Heidi, gdy wieczorem usiedli do kolacji. - Czy nie zechciałbyś opowiedzieć Jamy jednej z tych wspaniałych historyjek? Obiecałam jej, że przed powrotem do szkoły będzie znała prawie tyle samo starych legend co ja. - Te podania są bardzo długie - odrzekł dziadek - a wy macie za sobą ciężki dzień na pastwisku. Zachowam moje opowieści na deszczowe dni. Poza tym - dodał - coś mi mówi, że jutro będzie padało. Halny Stryjek rzadko się mylił w przepowiadaniu pogody. Tak więc następnego ranka, choć niebo było czyste, Piotrek wyszedł trzymając pod pachą deszczowiec, a dziewczynki pozostały w domu. Około południa ciężkie chmury zasnuły niebo i rozpętała się burza. Koźlarz znalazł schronienie dla siebie kóz jak zwykle pod "deszczową skałą". Ku swemu zdziwieniu zastał tam innego pasterza, choć bez stada. Był to Gerard z Ragaz. Obaj chłopcy stali przez chwilę zaskoczeni, lecz zaraz powitali się serdecznym "cześć!" - Nie wiedziałem, że przychodzisz z kozami aż tutaj - powiedział przybysz do Piotrka. - Tylko czasami - odparł Piotrek. - Zwykle pozostaję na pierwszym pastwisku albo gdzieś w pobliżu. A czego ty tu szukasz? - Chciałem się z tobą zobaczyć. Mam wziąć od ciebie dwie kozy i zaprowadzić je do Ragaz na sprzedaż. - To twoje kozy? - zapytał Piotrek. - Pewnie, że należą do nas. Ja nie pasę kóz dla kogoś. Już nie jestem pastuchem - oznajmił z dumą Gerard. Piotrek zdziwił się. Skoro raz mianowano Gerarda pasterzem, to jak mógłby przestać nim być. Jeszcze słyszy, że on uważa to zajęcie za mało ważne a nawet wstydliwe. Zaniepokojony chłopiec zaczął się zastanawiać, czy szkolna koleżanka Heidi nie sądzi tak samo. Podczas gdy chłopcy gawędzili, chmury rozeszły się i znowu zaświeciło słońce. Piotrek uznał, że to właściwa pora na obiad. Zaproponował koledze, aby zjadł z nim razem. Rozmawiając doszli do ziemianki z jedzeniem i koźlarz wyciągnął woreczek z kanapkami z szynką i serem. Zamiast stołu mieli płaski kamień; zasiedli przy nim i zaczęli zajadać z apetytem. Po obiedzie wypili po kubku świeżego, koziego mleka. Gerard wyciągnął się na trawie, a Piotrek siedział nieruchomo, wpatrując się w głąb doliny. - Czym się zajmujesz, jeśli już nie jesteś pasterzem? - zainteresował się Piotrek. - Każdy przecież musi coś robić. - Jasne, że coś robię i to dobrze - odrzekł Gerard. - Sprzedaję jajka. Codziennie roznoszę je po okolicznych oberżach, zapuszczając się najdalej jak tylko mogę. Dostarczam je również do hoteli. Piotrek potrząsnął głową ze wzgardą. - I co to za praca? Ja tam nie chciałbym sprzedawać jajek. Tysiąc razy więcej wolę być pasterzem. To dużo lepsze zajęcie. - Dlaczego? - zapytał Gerard. - Jajka nie są żywe. Nie chodzą za tobą cały dzień tak jak kozy. Nie cieszą się na twój widok, gdy przychodzisz wyprowadzić je rano