Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Hanula przytaknęła. - Uważajcie, rano będzie załamanie pogody. Ale w ścianie zostawiłem trochę haków, będzie wam łatwiej. Sejs był brytyjskim oficerem. Od wielu lat wszystkie urlopy spędzał w ten sam sposób: wspinał się samotnie w egzotycznych górach. Miał wspaniały sprzęt, na którego widok wszystkim nam pociemniało w oczach. Mogliśmy o takim tylko marzyć. Został w obozie trzy dni, a później ruszył szukać swego losu. Miałem wówczas dwadzieścia trzy lata. Któregoś dnia szliśmy z Hanulą na końcu. - Możemy zostać - powiedziałem. Spojrzała na mnie zdziwiona. Usiadła na kamieniu. Widziałem, jak cień razem z przesuwającym się słońcem przysłania jej twarz. - Zostać, i? Wzruszyłem ramionami. - Pomyślałem, że jeśli mam wracać do Polski, dać się zamykać, słuchać, że nigdy w peerelu nie dostanę pracy, że mnie więcej nie wypuszczą, to równie dobrze mogę się zgubić i nigdy nie odnaleźć. Zrzuciła plecak na ziemię i zaczęła lewą ręką masować prawy nadgarstek. Poprzedniego dnia niewielki kamień, potrącony przez Różę, nawet żeśmy go widzieli, długo, długo leciał, a na końcu odbijając się od skały, zmienił kierunek i trącił ją boleśnie w dłoń. - Równie dobrze możesz przestać bawić się w opozycję. Wolność można znaleźć wszędzie, a tu - wyciągniętą ręką przejechała dookoła - w górach, najszybciej. Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. Nie wracajmy więcej do tej rozmowy. Podniosła się, a ja za nią. Znów byliśmy jak dwa muły. O trzynastej miałem dosyć gapienia się na wchodzących do szpitala ludzi. Powlokłem się na górę. Na stoliku czekał już na mnie obiad. 11 Po sześciu tygodniach nie mogło być wątpliwości, że pod względem medycznym w niczym nie mogliśmy już pomóc NN. Wszystkie testy potwierdzały, że jego stan zdrowia wrócił do normy. Można było oczywiście spekulować, czy niechęć do rozmowy jest stanem chorobowym, urazem psychicznym czy też, co wydawało mi się najbardziej prawdopodobne, intelektualną ucieczką od rzeczywistości, z którą w żadnej mierze nie chciał się uładzić. Tydzień temu zobaczyłam go na korytarzu. Przyglądał się ludziom, później wyciągnął z kosza gazetę i z naturalną u ludzi ciekawych świata zachłannością rzucił się na wiadomości. Stanęłam za nim i przez ramię starałam się dojrzeć, co go tak zaintrygowało. Musiałam rzucić cień na gazetę, bo odwrócił się gwałtownie, spojrzał na mnie przenikliwie, a wreszcie podniósł się i uśmiechnął. Wzięłam go pod ramię i poszliśmy do windy. Kiedy byliśmy między pierwszym a drugim piętrem, nacisnął przycisk stopu, a później łagodnie przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Byłam tak zaskoczona jego zachowaniem, że nie zdążyłam zareagować. Ale nawet gdybym miała czas, nie wiem, czy chciałabym reagować. Od jakiegoś czasu czekałam na gest z jego strony. - Jesteś zdrowy - powiedziałam. Roześmiał się tym swoim gardłowym, radosnym śmiechem i pokiwał głową. - Nie będziesz ze mną rozmawiał? - zapytałam. Wziął moją rękę w swoją dłoń, rozprostował mój wskazujący palec i zaczął nim, jak piórem, pisać po ścianie windy. Je-szcze nie te-raz - przesylabizowałam. - A kiedy? - Chyba byłam zniecierpliwiona, ale nie wyjęłam dłoni z jego ręki. Wzruszył ramionami, jakby chciał mi powiedzieć, że nie wszystko od niego zależy. Je-steś pię-kna - napisał moim palcem po ścianie. Tym razem ja się roześmiałam. Objęłam go za szyję i delikatnie wsunęłam język do jego ust. Szybko poczułam, jak przesuwa rękę na moją pierś. - Nie rób tego - poprosiłam. Przez chwilę czułam, jak się zawahał, a później karnie odsunął się ode mnie, a ja nacisnęłam przycisk z numerem piętra. Zanim wysiedliśmy, pocałował mnie jeszcze w szyję. - Zajrzę do ciebie później - szepnęłam, zanim poszłam do gabinetu profesora. Stary siedział pochylony nad jakimś biuletynem. Potrafił wykorzystać każdą chwilę na naukę. - Chciałeś - wszyscy na oddziale byliśmy na ty - mnie widzieć. - Siadaj - wskazał mi fotel. - Co z nim będzie? – nawiązał do naszej wcześniejszej rozmowy o NN. - Nie da się go dłużej trzymać w klinice. - Wiem - powiedziałam