Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Burza piaskowa rozszerzała się, ale nadal trzymała się poniżej równika. – Dopóki trzyma się półkuli południowej, nic nam nie będzie – oznajmił radośnie Trumball. Craig był mniej zadowolony. Patrząc na prognozę pogody, mruknął: – Ale się rozszerza. Jeśli przekroczy równik, będziemy w niezłych tarapatach. – Nie bądź marudny, Wiley. Ten pojazd przeżył już burzę piaskową, wiesz o tym. – Taa, a ja skakałem z płonącej platformy wiertniczej do Zatoki Meksykańskiej, ale to nie znaczy, że chcę to robić jeszcze raz. Odpowiedzią Trumballa było mocniejsze wciśnięcie pedału gazu. Craig patrzył, jak prędkościomierz przekracza trzydzieści jeden kilometrów na godzinę. Z cynicznym uśmieszkiem przypomniał sobie stare powiedzonko łowców nagród: możesz uciekać, ale nie ukryjesz się. Tarawa Peter Connors nie był na służbie. Co więcej, napawał się siedzeniem na plaży obok dwukondygnacyjnego apartamentowca, w którym mieszkał, kiedy zadzwonił telefon. Ponieważ był szefem kontroli lotów misji na Marsie, Connors zawsze miał przy sobie telefon komórkowy, gdzie się tylko nie ruszył, choć na malutkich wysepkach atolu nie dało się naprawdę oddalić od centrum kontroli lotów. Leżał wygodnie na starym kocu, z piętami wbitymi w miękki biały piasek, słuchając, jak słońce uderza rytmicznie o rafę i wtedy zapiszczał malutki telefon. Dźwięk był natarczywy, choć stłumiony przez plastykową plażową torbę. Wzdychając z rezygnacją, Connors usiadł i zaczął grzebać w torbie. Miał ze sobą przystawkę wideo, ale z niej nie korzystał, chyba że musiał obejrzeć jakieś dane. – Connors – rzucił ostro. Mewa zatoczyła pętlę nad plażą, szukając resztek. – Mówi doktor Li Chengdu – rozległ się głos chińskiego naukowca, tak wyraźny, jakby Li stał tuż obok niego. – Doktor Li! Jak się pan ma? – Connors od razu przybrał pozycję pionową. – Na zdrowie nie mogę narzekać. A pan? – Znakomicie, dziękuję – odparł grzecznie Connors. W rzeczywistości od lądowania nie udało mu się solidnie wyspać, przez co wciąż był półprzytomny. – Chciałem pana poinformować o potencjalnym problemie – oznajmił głos Li, płaski i spokojny, bez śladu emocji. – Problemie? – Być może jestem nadmiernym pesymistą, ale pan jest bliższym przyjacielem Jamiego Watermana niż ja, więc... – Problem z Jamiem? – Connors o mało nie podskoczył. – Nie z nim. Ale związany z nim. – Co pan chce przez to powiedzieć? Li wahał się tylko przez ułamek sekundy. – Jak pan wie, jestem członkiem rady doradczej komisji Międzynarodowego Konsorcjum Uniwersytetów do spraw ekspedycji na Marsa. – MKU, tak. – Właśnie zadzwoniła do mnie przewodnicząca komisji profesor Quentin z Cambridge. – Wiem, kim jest – rzekł Connors, zastanawiając się, kiedy Li dojdzie do sedna sprawy. – Do niej, z kolei, zadzwonił pan Trumball. Ach tak, pomyślał Connors. Człowiek-skarbonka czymś się wkurzył. – Pan Trumball – mówił dalej Li – sugeruje, że należy odwołać Watermana ze stanowiska dyrektora misji. – Odwołać? – warknął Connors. – To jakieś gów... jakaś bzdura. – Pan Trumball bardzo nalegał. – W jaki sposób chce odwołać Watermana, kiedy ekipa jest nadal na Marsie? Tym razem wahanie Li było bardziej widoczne. – To może mieć wpływ na finansowanie następnej ekspedycji, to chyba jasne. – A cóż takiego, u licha, wkurzyło Trumballa? – dopytywał się Connors, zapominając o zwyczajowym szacunku dla człowieka, który był dyrektorem misji podczas pierwszej ekspedycji. – To nie jest dla mnie całkowicie jasne. – Co więc możemy w tej sprawie zrobić? – Jeszcze nie wiem. Pomyślałem jednak, że jako przyjaciel Watermana, chciałby pan go o tym poinformować. Przygotować, że tak powiem. – Chce pan powiedzieć: przekazać mu złe nowiny. – Nie, nie! Jego odwołanie nie jest konieczne. Tak naprawdę, to komisja MKU będzie wolała zatrzymać go na tym stanowisku. Pomyślałem tylko, że dobrze byłoby, by wiedział, co się tu dzieje. Connors skinął głową. – Dobrze. Rozumiem. – Dziękuję panu – oparł Li i rozłączył się. Connors siedział przez chwilę na piasku i myślał. Komisja może i woli zatrzymać Jamiego, jeśli jednak stary Trumball narobi wystarczającego szumu, wywalą Jamiego tylko po to, żeby stary dureń był zadowolony. Jeśli przyjdzie im wybierać między Jamiem a forsą na następną wyprawę, wybiorą forsę. Będą musieli. Sol 50: Popołudnie Jamie włożył skafander i wyszedł na zewnątrz obserwować powrót samolotu. Nie ma problemów z pogodą, pomyślał