Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Doktor? - Otumaniona Charity starała się unieść, ale nie starczyło jej siły. - Nie chcę doktora. - Jak zwykle. I jak zawsze będziesz musiała go przyjąć. - Nie zamierzam... - Kłótnia wymagała jednak zbyt dużego wysiłku. Charity zamknęła oczy i próbowała zebrać myśli. Bez wątpienia leżała we własnym łóżku, ale jak, na litość boską, się w nim znalazła?! Przypominała sobie, że spacerowała z psem i w pewnym momencie Ludwig uznał jedno z rosnących przy drodze drzew za nieodparcie pociągające. Wtedy... - Tam był samochód - oświadczyła, otwierając oczy. 112 # TU JEST MÓJ DOM - Kierowca musiał być pijany albo niespełna rozumu. Jechał wprosi na mnie. Gdyby Ludwig nie ściągnął mnie akural z drogi... Chyba się przewróciłam. Sama nie wiem. - Teraz lo nieważne - uspokoiła ją Mae. - Pomyślimy o lym później. Rozległo się pukanie i do pokoju wpadł niski, żwawy mężczyzna z szopą białych włosów- na głowie. Miał brudny płaszcz, zabłocone buty, a w ręku trzymał czarną torbę. Charity spojrzała na niego i zamknęła oczy. - Proszę odejść, doktorze Mertens. Nie czuję się najlepiej. - Zawsze to samo. - Lekarz skinął Romanowi głową na powitanie i podszedł do łóżka, żeby zbadać pacjentkę. Roman wyszedł po cichu do saloniku. Potrzebował chwili samotności, żeby wziąć się w garść. Stracił rodziców, pochował najbliższego przyjaciela, ale nigdy jeszcze nie wpadł w taką panikę jak na widok leżącej na poboczu, nieprzytomnej, zakrwawionej Charity. Wyciągnął papierosa i podszedł do otwartego okna. Myślał o kierowcy starego, zardzewiałego chevroleta. Z przyjemnością zamordowałby gołymi rękami człowieka, który wyrządził krzywdę Charity. - Przepraszam. - W drzwiach prowadzących na korytarz stanęła Lori. - Przyjechał szeryf. Chciał z tobą rozmawiać, więc przyprowadziłam go na górę. - Obciągnęła fartuszek i wbiła wzrok w drzwi sypialni Charity. - Co z nią? - Jest u niej lekarz - odparł Roman. - Nic jej nie będzie. Lori zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. - Powiem wszystkim. Proszę wejść, szeryfie. Roman przyjrzał się uważnie tęgiemu mężczyźnie, któ- TU JEST MÓJ DOM * 113 rego wygląd wskazywał, że zosta! przed chwilą wyciągnięty z łóżka. W ręku trzymał kubek z kawą. - Roman De Winter? - Tak. - Szeryf Royce. Co się wydarzyło? - Jakieś dwadzieścia minut temu ktoś usiłował przejechać pannę Ford. Royce spojrzał na zamknięte drzwi sypialni. - Jak ona się czuje? - Poobijana. Ma rozciętą głowę i trochę siniaków. - Był pan z nią? - Szeryf wyciągnął notes i krótki, szeroki ołówek. - Nie, kilkaset metrów od niej. Samochód skręcił na pobocze, jakby chciał mnie przejechać, i z dużą prędkością ruszył dalej. Usłyszałem krzyk Charity. Kiedy do niej dotarłem, leżała nieprzytomna. - Pewnie nie miał pan czasu, żeby dokładniej przyjrzeć się wozowi? - Granatowy chevrolet. Rocznik sześćdziesiąt siedem albo sześćdziesiąt osiem. Uszkodzony tłumik. Prawy przedni zderzak przeżarty rdzą. Rejestracja waszyngtońska Foxtrot Juliet osiemset czterdzieści siedem. Royce zanotował opis i uniósł brwi. - Ma pan niezłe oko. - - Owszem. - Wystarczająco dobre, by stwierdzić, czy najechał na pana specjalnie? »- Nie mam co do tego wątpliwości. Zrobił to celowo. Royce zanotował 10 oświadczenie. Zapisał też. żeby rutynowo sprawdzić Romana DeWintera. U 4 & W JEST MÓJ DOM - On? Widział pan kierowcę? - Nie - odparł Roman lakonicznie. Nie mógł sobie darować, że nie przyjrzał się kierowcy. - Kiedy przyjechał pan na naszą wyspę, panie DeWinier? - Niespełna tydzień temu. - Szybko narobił pan sobie wrogów. - Nie mam wrogów, a przynajmniej nic mi o nich nie wiadomo. - To raczej dziwne w świetle pańskiej teorii. - Royce podniósł wzrok znad notesu. - Na tej wyspie nie ma ani jednej osoby, która miałaby jakąkolwiek pretensję do Cha-rity. Jeśli pańskie słowa są zgodne z prawdą, to mamy do czynienia z usiłowaniem zabójstwa. Roman wyrzucił papierosa przez okno. - Owszem, właśnie z tym mamy do czynienia. Chciałbym wiedzieć, kto jest właścicielem samochodu. - Sprawdzę. - Pan już to wie. Royce poklepał się notesem po kolanie. - Tak, bez wątpienia jest pan spostrzegawczy. Powiedzmy, że wiem, do kogo należy samochód odpowiadający pańskiemu opisowi. Ta osoba nie przejechałaby specjalnie nawet królika, nie mówiąc o kobiecie. Oczywiście nie trzeba być właścicielem samochodu, by nim jechać. Mae otworzyła dfzwi sypialni, więc szeryf odwrócił wzrok. - O, witaj, Maefiower. W pierwszej chwili Mae uśmiechnęła się. ale zaraz surowo zacisnęła usta. TU JEST MÓJ DOM ® 115 - Jak nie umiesz porządnie siedzieć w fotelu, to wstań, Jacku Roysie. Szeryf wstał Z szerokim uśmiechem. - Chodziliśmy razem z Mae do szkoły - wyjaśnił. -Już wtedy lubiła mnie besztać. Pewnie w dzisiejszym menu nie ma gofrów, co, Maefiower? - Może i są