Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wyzwolił się całkowicie z jej objęć. Wstał, cofnął się, oddzielał ich teraz od siebie niewielki stół. Udawał, że na nią patrzy, w rzeczywistości zaś patrzył na ścianę obok jej twarzy. - Co ty sobie właściwie myślisz, Lizo - powiedział twardo. - Zachowujesz się jak kotka, jak kocica w marcu. Czy nie masz ani odrobiny wstydu?! Na jej bladej twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Przestała płakać, wargi jej tylko drżały i widać było, że mocno zaciska zęby. - Jak ty ze mną mówisz! - powiedziała łkając jeszcze. - Tak, jak na to zasługujesz. Ta wojna potrwa jeszcze dwa, trzy lata; kiedy się skończy, będziesz miała lat dwadzieścia trzy. Czy chcesz być wtedy starą kurwą? - Wyjdź, wyjdź stąd natychmiast. - Jutro - powiedział Asch - nie będzie cię już tutaj. A ja będę o parę tuzinów kilometrów dalej i o noc bliżej końca tej zasranej wojny. - Nie chcę cię więcej widzieć, nigdy! - Tak będzie chyba najlepiej - powiedział Asch i z opuszczonymi ramionami poszedł ku drzwiom. Zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze i powiedział: - Pilnuj się, żebyś nie weszła na złą drogę. Szkoda by cię było. Otworzył pośpiesznie drzwi, potykając się wyszedł na korytarz, zamknął za sobą drzwi i stał tam nieruchomo. Potem podniósł rękę i pogładził nią drewnianą ścianę, za którą leżała Liza Ebner. - Tak być musiało! - powiedział. Próbując się uśmiechnąć ruszył przed siebie. Podszedł do tabliczki, na której był napis: Zajęte przez komendę garnizonu dla dwóch kobiet. Zapukał i czekał. Po krótkiej przerwie zapukał powtórnie. Drzwi otworzyły się i ukazał się Kowalski. Był bez bluzy. - Pojedziesz ze mną? - zapytał Asch. Był całkowicie przekonany, że pyta na próżno. Kowalski nie znał żadnych komplikacji, zwłaszcza w miłości. Ale bombardier odpowiedział: - Ależ oczywiście, natychmiast. - Po czym ulotnił się i po pięciu minutach zjawił się znów na korytarzu. Był milczący. Powędrowali przez pogrążoną we śnie szopę i zeszli ze schodów na dwór. Zatrzymali się przed wejściem. Asch spojrzał na szare i ponure niebo, które wisiało przygniatająco nisko. - Nadciąga straszliwa niepogoda - powiedział ogniomistrz. - Będziemy jutro mieli diabelską noc. Zdawało się, że Kowalski jest również zatopiony w kontemplacji śnieżnego, pełnego wilgoci nieba. Jak gdyby wciągał w siebie wilgotne, chłodne powietrze. Ale po chwili powiedział w zamyśleniu: - Ta kobieta to wielkie niebezpieczeństwo. Ogniomistrz, który w mig zrozumiał, że Kowalski mówi o Charlocie, powiedział: - Wcale na to nie wyglądała. - Ależ tak - zapewniał Kowalski. - Tak! - A potem dodał bardzo niepewnie: - Jeszcze parę dni z nią razem, a stałbym się przyzwoitym człowiekiem. Czy to nie nadzwyczajne? - Ty i przyzwoity człowiek! Sam chyba w to nie wierzysz. - Nie wierzyłem w to i ja do dzisiejszego wieczora. Ale byłem w wielkim niebezpieczeństwie. - Czy się aby nie mylisz? Może masz na myśli tę damę? - Nie! - Kowalski ujął przyjaciela pod ramię, szczerze zmartwiony. - Słuchaj no, człowieku, chciałem ją, jak to się przecie należy, porządnie wymacać. - I to ci się nie udało? Czyżbyś stawał się powoli starym niedołęgą? - Człowieku - powiedział Kowalski i westchnął głęboko. - Sam siebie prawie nie poznaję. Wojna ma mnie na sumieniu. I ta kobieta! Jak ci mówiłem, chciałem ją wymacać. A ona nie była wcale od tego. Kiedy jednak zacząłem się do niej zabierać, zapytała mnie w ostatniej chwili, co myślę o małżeństwie. Tylko jak najlepiej, odpowiedziałem, szczególnie jeśli chodzi o innych. - Czy dała ci po pysku? - O wiele gorzej, człowieku, zaczęła się śmiać. Do rozpuku. Pytam teraz sam siebie, czy może śmiała się ze mnie. - Czy był ktoś jeszcze w pokoju? - Nie bierzesz mnie poważnie - żalił się Kowalski. - I ona także nie bierze mnie poważnie. Nikt nie bierze mnie poważnie. Powoli zaczynam sam sobie wydawać się błaznem. - Musiałeś chyba za dużo wypić! - Tak, tu pewnie tkwi przyczyna - powiedział Kowalski z ulgą. - Tak być musi. Jestem zupełnie wlany. Bo na trzeźwo nigdy by mi się to nie przytrafiło. Nigdy! - Chodźże już, ty lowelasie. Witterer oczekuje cię z pewnością z utęsknieniem. I mnie także. - Temu Wittererowi - powiedział Kowalski - wygarbuję jeszcze kiedyś skórę, że aż będzie trzeszczało. Wszystkim Wittererom na świecie