Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Później trzeba wspiąć się pod górę, przez most, i po wszystkim. Musimy tylko omijać Shangów. Gdy zbliżyli się do skraju małej wioski, smród stał się jeszcze gorszy. Mijali śmierć w najbardziej groteskowej postaci, porozrzucane ciała zwrócone wzdętymi brzuchami ku słońcu. Obaj milczeli. Flan przejechał obok z ponurą obojętnością, lecz twarz Asgalta stała się nieruchoma jak kamień i nie pojawił się na niej żaden wyraz. Gdy podjechali do szczytu małego pagórka, usłyszeli dobiegające z drugiej strony odgłosy walki — wrzaski, przekleństwa i jęki agonii. Szybko ściągnęli wodze i zeskoczywszy z koni, niepostrzeżenie podczołgali się na grzbiet pagórka. Na ich oczach rozgrywał się ostatni akt dramatu. Jeden z mężczyzn bronił się jeszcze, niezręcznie opędzając się włócznią przed otaczającymi go wojownikami Shangu. U jego stóp leżała młoda dziewczyna, z przerażeniem patrząc na to szeroko otwartymi oczami. Jeden z Shangów niedbale odbił pchnięcie zadał cios i obrońca runął na ziemię. Krew z rozrąbanej arterii wysokim łukiem trysnęła w powietrze. Shangowie otoczyli dziewczynę udając, że chcą ją chwycić i śmiejąc się z jej przerażenia. Flan zaczął się podnosić, ale Asgalt przycisnął go do ziemi. Obrócił się do niego ze złością. — Dlaczego? Przecież jest ich tylko pięciu i możemy ich zaskoczyć zanim się zorientują. Asgalt wskazał na lewo. W oddali widać było duży oddział jeźdźców. — Czuję to samo co ty, ale muszę się martwić o królestwo. Jeśli nas pochwycą, to mogą zawładnąć całą tą ziemią. Krzyki dziewczyny sprawiły, że znów spojrzeli na pobojowisko. Shangowie otoczyli ją kołem, poszturchując włóczniami. Nagle Asgalt wstał i teraz jego wściekłość nie była udawana. Sięgnął ręką w dół i szarpnięciem postawił zdumionego Flana na nogi. — Na jaja Kimwalta! W dniu, gdy nie będę w stanie zabić pięciu i prześcignąć stu, królestwo może się zawalić! Jedź, niech, to diabli! Złap dziewczynę i jedź. Shangowie wciąż śmiali się i poszturchiwali dziewczynę, gdy wpadli na nich dwaj jeźdźcy. Pierwszy wojownik zginął nie wiedząc, czym jest ta dziwna, ostra rzecz, która nagle wyrosła mu z piersi. Drugi obrócił się, ujrzał blask i otoczyła go ciemność. Trzeci wrzasnął i odparował cios, lecz kant tarczy zmiażdżył mu kark. Czwarty zobaczył tylko siwowłosego demona, który pojawił się nagle i zabił trzech jego towarzyszy, gdy świsnął miecz i wbił mu się głęboko w bok. Zaskoczony, ujrzał jeszcze parę czarnych jak noc oczu, nim uszło z niego życie. Piątemu niemal się udało; zawrócił i pomknął galopem w kierunku widocznych w oddali jeźdźców. Chciał uratować życie, lecz Asgalt dopadł go także; jego miecz trafił dokładnie w miejsce, gdzie szyja styka się z barkiem. Asgalt pochwyci shangaskiego wierzchowca i podprowadził go do Flana i dziewczyny. — Wsiadaj i jedź z nami. Zauważyli nas — ruchem głowy wskazał na wzgórza — przetniemy je i jutro wrócimy na główny szlak. Noc była zimna i Asgalt przeklął Shangów, wilgoć oraz małe ognisko. Jazda była druga i wyczerpująca, lecz jak na razie mieli przewagę nad pościgiem. Spojrzał na tych dwoje po drugiej stronie ogniska; dziewczyna dzieliła jeden płaszcz z Flanem, który wyraźnie był z tego zadowolony. Eithne była córką piekarza i odwiedzała właśnie swego wuja, gdy Shangowie zaatakowali wioskę. Uciekła z kilkoma innymi tylko po to, aby wpaść w ręce najeźdźców na otwartej przestrzeni. Zadygotała pod kocem, pytając Flana: — Czy sądzisz, że udało nam się uciec? Flan wzruszył ramionami. — Zapytaj księcia. Ja dopiero dziś pierwszy raz widziałem Shanga. — Księcia… — szeroko otworzyła oczy ze zdumienia — wasza miłość… Uczyniła ruch, jakby zamierzała wstać. — Siedź, dziewczyno. Jest za późno i za zimno na takie głupstwa — rzekł Asgalt grzejąc sobie dłonie nad małym ogieńkiem. — Nie, jedno co można powiedzieć o Shangach to to, że nigdy nie rezygnują. Dziwię się, że ten jeden próbował uciec. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby któryś stchórzył. Oni tam są. Obawiam się, że wiedzą dokąd zmierzamy. Flan przycisnął dziewczynę do siebie i spytał: — Co to za przełęcz Jagai, ku której się kierujemy? — To przełęcz w górach. Nikt nie wiedział o jej istnieniu, dopóki nie natrafiliśmy na nią ze starym Lyulfem. Shangowie nie mogą tamtędy przejść, ponieważ ich armia to konnica, a koni nie da się przeprowadzić tą drogą. My weszliśmy na szczyt i po drugiej stronie znaleźliśmy diabelnie głęboki wąwóz. Urwisko opada aż do samych stóp góry. Udało mi się tamtędy zejść. W ten sposób wróciliśmy do Lyvane po rebelii. Później zbudowaliśmy most. Kiedy go przekroczymy, znajdziemy się w Jagai