Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

"Kiedy jednak - czytamy dalej - Hoffmeister skarżył się, że publiczność uważa dzieło za zbyt trudne i nie chce go kupować, Mozart dobrowolnie zwolnił go z umowy i zrezygnował z zamiaru kontynuowania serii" (Kochel Yerzeichnis, III wydanie, s. 600). Co więcej, Hoffmeister nawet "darował Mozartowi wypłaconą z góry część honorarium, pod warunkiem, że nie napisze dwu dalszych zamówionych kwartetów..." Tymczasem Mozart napisał jeszcze drugi Kwartet fortepianowy KV 493, który istotnie ukazał się nie u Hoffmeistra, lecz u Artarii. W całej tej historii trudno tylko uwierzyć w jedno: żeby Artaria miał być odważniejszy niż Hoffmeister, który przecież przyjął później do publikacji dzieła tak trudne, jak Sonata skrzypcowa Es-dur (KV 481) i A-dur (KV 526), Rondo fortepianowe a-moll (KV 511) i Fuga na dwa fortepiany c-moll (KV 426). Jakkolwiek by było, pewne jest, że publiczność, w Wiedniu i gdzie indziej, nie bardzo była przygotowana na takie dzieło; właściwie nie przygotował jej i sam Mozart, którego wszystkie wielkie tria fortepianowe powstały w okresie późniejszym; a gatunek kwartetu fortepianowego był tak jakby nowy. Zdamy sobie z tego sprawę, gdy uprzytomnimy sobie, że Haydn w ogóle nie uprawiał tej formy - wśród jego "Divertimenti na fortepian i inne instrumenty" 268 MUZYKA KAMERALNA Z UDZIAŁEM FORTEPIANU nie ma, o ile mi wiadomo, ani jednego na tą obsadę - że wśród dziel Karola Filipa Emanuela Bacha jest tylko skromniutka "Sonata fortepianowa z towarzyszącymi instrumentami", a jedyny utwór tego rodzaju u Jana Chrystiana Bacha to kwintet na różne instrumenty z basso continuo. Utwór na fortepian z udziałem więcej niż dwu instrumentów smyczkowych staje się w rękach Jana Chrystiana lub Filipa Emanuela nieuchronnie koncertem fortepianowym. Ale Mozart traktuje go jako najczystszą i najbardziej stylową muzykę kameralną, stawiającą jednak pianiście równie wysokie wirtuozowskie wymagania, co niejeden ówczesny koncert fortepianowy, i wciągającą do pracy tematycznej trzy głosy instrumentów smyczkowych w stopniu, który przekraczał przyzwyczajenia i horyzonty amatorów. Do tych trudności dochodzi w tym Kwartecie g-moll trudność dodatkowa: jak uporać się z tak wielką powagą, namiętnością, głębią. Nie jest to już sztuka "towarzyska", której można by się przysłuchiwać dla przyjemności czy z uśmiechem. G-moll jest u Mozarta tonacją przeznaczenia, jak wiemy z jego dwóch symfonii i z kwintetu smyczkowego; a niepohamowany rozkaz, który unisono otwiera utwór i wyciska swe piętno na całej pierwszej części, który jest stale groźnie obecny na dalszym planie i nieubłaganie tę część zamyka - ten rozkaz można by nazwać "motywem przeznaczenia" z równą słusznością, jak czteronutowy motyw z V Symfonii Beethovena. Kontrast przynosi łagodne Andante w B-dur; finał, Rondo w D-dur, pełne męskiej radości, przywraca równowagę całego dzieła - tryb durowy ma tu inny sens niż w owym kwartecie smyczkowym z późniejszego okresu, gdzie nie da się już osiągnąć tej równowagi. Zjawienie się tego tematu Jana Chrystiana, tematu, który później będzie zalążkiem małego Ronda fortepianowego D-dur (KV 485), to moment pełnego szczęścia - ten moment już się nie powtórzy, temat nie wraca już w ciągu całej części. To raj Mozarta: melodyczny kwiat, istniejący jakby bez celu; boski dar, który należy zostawić nietkniętym. Jedyny utwór stanowiący odpowiednik tego molowego dzieła, Kwartet fortepianowy Es-dur (KV 493), ukończył Mozart mniej więcej w trzy czwarte roku później, w jakieś pięć tygodni po skończeniu Wesela Figara. Pomny swych trudności z Hoffmeistrem, ujął ten Kwartet może nieco łatwiej pod względem technicznym, ale jest to nie mniejsze arcydzieło, jeśli chodzi o oryginalność, świeżość inwencji, subtelność opracowania. Jego zasadniczy koloryt jest jasny, ale stale opalizuje, grawitując ku barwom ciemniejszym